9/26/2014

[220] study hard

Przepraszam za niepisanie, nauka tak mnie pochłonęła (żart). Tak serio, to nie miałem weny.
Jakoś szczególnie wiele się nie działo, w środę bio i pytanie z oka przez 30 minut (!), w czwartek matma, której część przepadła ze względu na próbną ewakuację szkoły. Byłem bardzo zdziwiony, jak zadzwonił dzwonek w środku lekcji, bo spodziewałem się tego gdzieś w listopadzie, gdyż tak to zazwyczaj było. Pan Doktor Rehabilitowany nie był zadowolony, wręcz zniesmaczony, że przerwano mu lekcję. Biedaczek nie wiedział, co się dzieje, więc dopiero jak powiedziałem mu, że to ewakuacja i musimy wyjść, wyszliśmy. Sale powinno się zostawić otwarte z kluczem w drzwiach, ale my zamknęliśmy i zabraliśmy jedyny klucz, a co. Po tej matmie miałem jeszcze niemiecki, na którym 5 (słownie: pięciu) germanistów kłóciło się o użycie czasu Futur II. Ale miałem z nich wszystkich bekę. Chociaż bardziej się śmiałem, jak jedna z tych nauczycielek (tłumacz przysięgły) wyjęła z torebki, uwaga, kasę fiskalną hahaha (!)
Wyszedłem ze szkoły po 15, bo miałem jeszcze trochę spraw do załatwienia. Idziemy sobie z R. i dwoma chłopakami ulicą na przystanek, a tu z naprzeciwka idzie chemica mojej klasy (już nie moja). No to ja mówię "Dzień dobry", a ona się spojrzała tym swoim dziwnym wzrokiem i równie dziwnym głosem mruknęła: "No, ale rozbawione towarzystwo!". Nie wytrzymałem i parsknąłem jej w twarz śmiechem, wcale nie byliśmy jakoś szczególnie rozbawieni, raczej uśmiechnięci.
Dziwne jest takie ciśnięcie sobie 'dla żartów'. Nie rozumiem tego, gdyż po paru zdaniach przeradza się to w obrzydliwe obrażanie siebie nawzajem, do tego stopnia, że nie da się tego słuchać. Ja w tym nie brałem udziału, tylko słuchałem. I po pewnym czasie miałem ochotę dać w mordę tym dwóm chłopakom, którzy się za nami wlekli (od R. z klasy, rok młodsi, więc mogłem spokojnie). Na szczęście obeszło się bez rękoczynów, bo jak nas ta chemica minęła, to się oddalili.
Dziś miałem wolne, wolne od szkoły, ale nie od nauki. Pospałem sobie do 9, ale wstałem po 10. Za bio wziąłem się koło 11 30, potem zrobiłem 50 zadanek obliczeniowych z chemii i na deser matma, ale tak bardzo mi się nie chciało już tego robić, że rzuciłem w cholerę.
Jutro i w niedzielę to samo, trzeba siąść na czterech literach wreszcie i się pouczyć. Mam nadzieję, że może na tygodniu we wtorek albo w środę uda się gdzieś wieczorem wyskoczyć, ale zobaczymy, każdy zaganiany, nie ma czasu...
W czwartek miałem jeszcze angielski wieczorem, ludzie fajni, nie wiem, czy wszyscy, ale niektórzy spoko, inaczej, niż u mnie w szkole. I właśnie na szczęście nie ma w grupie nikogo ode mnie ze szkoły.
Jeszcze cholera mam problem, bo pożyczyłem klucz do swojego 'gabinetu' i ta dziewczyna go gdzieś posiała, a ja mam teraz nieprzyjemności. Trochę boję się przez to poniedziałku, bo się osłucham (znowu, bo w czwartek już się osłuchałem). Niemniej jednak są o wiele większe problemy niż głupi klucz czy w ogóle szkoła.
Obejrzałem już dziś wieczorem jeden film, ale zaraz lecę oglądać następny, muszę się odstresować.
R.

2 komentarze:

  1. kasa fiskalna, niezle - myslalam ze to ja mam balagan w torebce...
    milo sie czyta i tyle piszesz ze nie nadazam z komentowaniem :D
    rozumiem ze juz zdrowy? bo ja sie mecze od tygodnia :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha ta kasa była trochę większa od aparatu do mierzenia ciśnienia, no ale jednak :D
      dziękuję, piszę tyle, bo muszę jakoś wszystko uporządkować sobie w główce :)
      w sumie to prawie zdrowy, tylko jeszcze wciągam Otrivin i trochę pokasłuję, ale jest okej. mam nadzieję, że Tobie też szybko przejdzie, to chyba przez tę zwariowaną pogodę ;)

      Usuń

Uprzejmie informuję, że wszelkie formy dyskredytowania mnie i moich poglądów nie będą tolerowane, a komentarze tego typu - niezwłocznie usuwane.