2/13/2015

[80] szkoła jakiej nie znałem

Joł, 
i znowu długo mnie nie było. Ferie minęły bezpowrotnie już dwa tygodnie temu. Nie pamiętam, co robiłem w drugim tygodniu. Po powrocie do szkoły trzeba było wrzucić najwyższe obroty. To tempo utrzymuje się cały czas. Jednak dzięki temu z biologii skończyłem już prawie cały materiał, został mi tylko jeden temat: "Antropogeneza" i arkusze! Wreszcie. Z chemii cały materiał z liceum skończyłem już tydzień temu i zrobiłem arkusz. Wynik: 81%, sprawdzone przez egzaminatora. Wszyscy robią wielkie oczy ze zdziwienia, bo do matury przecież jeszcze 2,5 miesiąca. Ciężka praca się opłaciła, teraz mam szanse na 100%. Nauczyciele mnie chwalą, tak do klasy, jak i do siebie nawzajem. Więc chyba jest dobrze.
Niemniej jednak jestem wykończony fizycznie i psychicznie. Piję dwie, trzy kawy dziennie. Chociaż nie, 'dziennie' to złe słowo. Pierwszą kawę piję bowiem ok. 17-18, drugą o 20, a trzecią koło 21. Właściwie jest to 'mleko z trzema łyżeczkami kawy', jak to mówi Z. Co do Z. to była świetna okazja, żeby nieco poszerzyć naszą znajomość, ale przez swoją wygodę ją zmarnowałem, długo by opowiadać. Nieważne. Staram się trochę odrywać od tej nauki. W zeszłym tygodniu byliśmy z R. i jeszcze jednym kolegą na łyżwach, nikt nie zaliczył gleby. Po szkole zazwyczaj też chodzimy na jakąś kawę albo do 'subka' na śniadanie, więc można trochę odpocząć. Dzisiaj na przykład spędziłem bardzo przyjemne popołudnie z O., koleżanką z klasy. Było spoko, wypiliśmy dobrą kawę, zjedliśmy gorące pączki i... spalone frytki. I niby wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że 3 godziny siedziałem w palarni, bo O. pali, i to dużo. Ale coś za coś. Potem O. zademonstrowała swoje umiejętności jako kierowca. W międzyczasie poznałem rodziców O., mama lekarz, ojciec deweloper. Spoko ludzie. O. opowiedziała też historię, jaka zdarzyła się jej babci, internistce. Ostrzegam, że jest obrzydliwa. Mianowicie pewna pacjentka zgłosiła się do owej lekarki i zostało stwierdzone u pacjentki zarażenie tasiemcem. Tak więc lekarka przepisała odpowiednie leki na zabicie pasożyta. I leki zadziałały. Pasożyt został wydalony z kałem. I teraz uwaga: pacjentka przyniosła lekarce tego tasiemca w słoiku. Jak pierwszy raz to usłyszałem to mnie zemdliło, naprawdę.
I jest kolejny powód, żeby dostać się do Warszawy. Mianowicie, jakby i O., i mi udało dostać się na WUM, to mamy mieszkanie. Tata O. niedawno kupił takowe, ponad 100 metrów, dwupoziomowe. I mam zaproszenie do mieszkania, jeśli się dostanę. Także spoko.
Teraz moje lekcje indywidualne odbywają się w luksusach. Dosłownie. Ze swojej klaustrofobicznej salki zostałem czasowo przeniesiony na drugie piętro, do tajemniczego gabinetu. Jest to dawna palarnia dyrektora, niewiele osób (właściwie nikt) wie o jej istnieniu i panujących w niej warunkach. Jest to bowiem dwupokojowe pomieszczenie. Wszystko nowe, odremontowane. Z korytarza wchodzi się do przedpokoju ok. 1,5x1,5 m. Są trzy pary drzwi. Pierwsze prowadzą do prywatnej toalety, drugie do gabinetu, w którym znajduje się aneks kuchenny, dwa zlewy, dwa mięciutkie, głębokie fotele. biurko i fotel biurowy. Żyć nie umierać. Ach i jeszcze najważniejsze: trzecie tajemnicze drzwi. Mniejsze od pozostałych, pomalowane białą, olejną farbą, zablokowane ryglem, ciężko je odtworzyć (następnym razem może wstawię zdjęcie). Ale co to dla mnie i dla R. Siłą otworzyliśmy owe drzwi i ukazało nam się bardzo dziwne pomieszczenie o wymiarach ok. 1x1 m. Zawalone jakimiś pudłami. Ale za pudłami znajduje się drabina na poddasze. Zaś z poddasza można wyjść na balkon widokowy, który znajduje się na dachu szkoły. Nikt nie wie jednak o jego istnieniu. Dlatego też w przyszłym tygodniu wchodzimy tam z R.! Jestem głupi, ale nie mogę się doczekać!
Miałem też swoje pierwsze zajęcia w ramach koła olimpijskiego, jutro mam kolejne, ale o tym może innym razem.
Oj rozpisałem się. Uciekam do zadań z chemii.
R.