12/29/2014

[127]

Siemanko,
Święta minęły spokojnie, ale trochę produktywnie. Z biologii powtórzyłem (znowu) biochemię i cytologię, a z chemii zrobiłem kwasy karboksylowe. Jutro z samego rana (koło 12) do lekarza, a potem nauka! Jeszcze nie wiem, za co się wziąć, ale chyba wirusy i inne paskudztwa, bo metabolizm dość dobrze pamiętam (zrobiłem cały z Campbella jeszcze w wakacje po pierwszej klasie). A z chemii czas na estry i potem izomerię. Najważniejsze, że już około 2/3 organicznej mam za sobą. Może nawet uda się do końca przerwy zrobić całość, kuszące... Niestety wcale nie ruszyłem matmy, bardzo brzydko, muszę się poprawić.
W ogóle ostatnio przez Warszawę i te dni wolne strasznie rozregulowałem sobie rytm dobowy. Od dwóch tygodni kładę się spać koło 3-4 w nocy, a wstaję o 2 po południu. Ciekawie będzie, jak wolne się skończy i znowu zacznie się wstawanie naprawdę rano. Policzyłem, że w sumie przez ciągłe 26 dni nie byłem bądź dopiero nie będę w szkole (od 11.12 do 6.1 włącznie).
Ostatnio coraz częściej nachodzą mnie myśli, że tracę rok, w którym mógłbym już studiować, a zamiast tego uczę się jakichś głupot, które mi się w życiu do niczego nie przydadzą. I wydaje mi się, że sporo w tym prawdy.
Od jakiegoś czasu bardzo często czytam: http://tvn24bis.pl/. Ciekawsze od książek, przynajmniej na bieżąco wiem, co dzieje się na świecie. Polskiej polityki za bardzo nie śledzę, bo zwyczajnie męczy mnie słuchanie o 'kilometrówkach', prostackich wyczynach Pawłowicz etc.
Tak zmieniając temat, w tym roku wyjątkowo napisałem do ok. 30 najważniejszych znajomych i przyjaciół życzenia świąteczne. Niektóre SMS-em, a niektóre przez fejsa, a inne przez telefon albo osobiście. I byłem bardzo pozytywnie zaskoczony odzewem.
Cóż, był tydzień odpoczynku, ale teraz trzeba się spiąć, żeby za 3 tygodnie móc znowu się od tego wszystkiego oderwać. Swoją drogą fajny model, 4-5 tygodni pracy, potem tydzień wolnego i zapomnienia się. Na pewno poprawia to moją efektywność, a i samopoczucie, więc polecam.
A, i chyba jeszcze nie pisałem. Maturę próbną z polskiego napisałem na 84%, więc jestem zadowolony.
Także tego, poczytam i za 1,5 godzinki spać.
R.

12/24/2014

Życzenia

W tym szczególnym dniu pragnę życzyć zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia
i wszelkiej pomyślności w nadchodzącym roku 2015, a Maturzystom 2015 dostania się na wymarzone kierunki i uczelnie!!!
J
R.

12/23/2014

[133] my Warsaw

Post powstał wczoraj, ale zastanawiałem się, czy wrzucić go w takim kształcie. Postanowiłem, że tak, w końcu to mój blog i mogę pisać tak, jak chcę.
___________________________________________

Joł,
nie było mnie chwilę, ale teraz już jestem. Tak jak pisałem, przez ostatni tydzień gościłem na warszawskich salonach. W skrócie opiszę, co się przez ten czas działo. 
Generalnie było super (jak zawsze), gdyby nie jedno ALE, jednak o tym może później. Zgodnie z planem w nocy z soboty na niedzielę zrobiliśmy sobie z K. i B. rundkę po klubach, w sumie 4 (chyba, bo raczej niewiele pamiętam). Jeszcze przed wyjściem wprawiliśmy się w dobry nastrój dzięki whisky. Już na początku, przed pierwszym klubem, miała miejsce sytuacja, które 'uwielbiam', a mianowicie dresy awanturowały się z bramkarzami, żeby ich wpuścić. Niestety, jakaś selekcja musi być, ale my we trzech elegancko ubrani, więc spoko. Tam było trochę nudno, niemniej jednak ciekawie jest obserwować ludzi, którzy są pijani jak ś...e. Szczególnie taka jedna 30-tka zwróciła moją uwagę (tu jeszcze bez żadnego podtekstu). Tam jako-tako kontaktowałem, więc przełożyłem dowód, karty i $ z portfela do kieszonki w koszuli. Okej, dopiliśmy te nasze drinki, piwa i zmieniliśmy lokal. W międzyczasie zjedliśmy z B. kebaba (i dobrze, bo jedzenie bądź co bądź osłabia %%%) i zrobiliśmy coś, o czym dla dobra Czytelników, a w szczególności Czytelniczek, nie napiszę. Później standardowo na Mazowiecką. Najpierw w dwóch klubach było raczej tylko 'dopijanie się'. Ale za to w czwartym było bosko. Ach, ale jeszcze przed wejściem do któregoś przybytku jakiś koleś do K.: "Ej masz jakiś problem?" I już się zaczynało. K.: "Ja nie, ale chyba ty masz". I wtedy wkroczyłem ja (sam się sobie dziwię) i ich rozdzieliłem. Ja odważny, szkoda że tylko po %. W środku na początku wiadomo - drinki, ale nie wiem, ile i czego, bo K. zamawiał. B. już nie pił, w ogóle był prawie trzeźwy. Za to ja z K. mocno wstawieni, chociaż K. bardziej, bo nic nie jadł. Pamiętam, że kręciliśmy we dwóch z jakimiś fajnymi studentkami prawa (?), a K. tańczył z jedną na stole etc. Wszystkie hamulce nam puściły. Koniec końców wychodziliśmy uwieszeni wzajemnie na swoich ramionach, bo samemu to byłoby ciężko. Haha i to szukanie breloka po kurtkę. Normalnie miałem sen na jawie, nie przesadzam, w pewnym momencie straciłem kontrolę. I później wracaliśmy do domu przez pół Warszawy na piechotę, bo żadnemu nie przyszło do głowy zamówić taxi (nie, $ akurat nie stanowiło problemu). Ale przez te dwie (?) godziny co się nagadaliśmy, to nasze. Potem nie pamiętam, obudziłem się następnego dnia koło południa na podłodze w sypialni, na szczęście jest tam mięciutka wykładzina.
Podsumowując, Drodzy Czytelnicy, wniosek jest z tego taki, że czasem po prostu TRZEBA się zapomnieć, bo inaczej to można zwariować.
Niestety, większość innych znajomych albo w rozjazdach, albo zajętych. Spotkałem się z moją przyjaciółką E. na kolacji, a tak to raczej stacjonarnie w domu. Skończyłem The Last of Us i przeszedłem jeszcze Call of Duty Modern Warefare, świetne gry. W czwartek wieczorem, a właściwie w nocy, wypiliśmy jeszcze z K. co nieco, rano znalazłem 14 butelek po piwie. Jak na nas dwóch to dobry wynik, K. wypił może z 5, bo następnego dnia do pracy, a ja resztę.
I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że niechcący rozwaliłem K. stolik w salonie. Zwyczajnie, oparłem nogi i pach. W sumie to skomplikowane, ale na szczęście szyba się tylko odkleiła, a nie potłukła. Już zamówiłem klej, ale nie wiem kiedy dojdzie. Nawet puściłem specjalnie przelew przez Express Elixir, ale chyba nie wyślą przed świętami. Mniejsza z tym, jak klej nie złapie, to zapłacę za szklarza, a jak i to się nie uda, to będę musiał kupić nowy stolik, ale bądźmy dobrej myśli, bo to jednak trochę obciążyłoby mój budżet...
A teraz te 'cudowne' Święta, to wszystko jest takie sztuczne. Ale cóż, jutro muszę wyjść z domu po jakieś prezenty, brrr... w tę pogodę. Przede mną bardzo intensywny czas, muszę ogarnąć na po 6 stycznia sporą część materiału z bio, chemii i matmy, bo powoli ruszamy z arkuszami. I jeszcze to DSD. Po prostu sobie tylko strzelić w łeb. Muszę to wszystko przetrwać, a za miesiąc, jak dobrze pójdzie, znowu na tydzień do Warszawy. I tym żyję, tutaj chcę tylko napisać maturę i to wszystko. A zaraz po może się wyprowadzę wiadomo gdzie, pod pretekstem jakiejś pracy czy czegoś tam. Jeszcze tylko pięć miesięcy i wolność od tego wszystkiego.
Późno już, idę spać.
Dobranoc
R.
P.S.
Na studniówkę NIE IDĘ, a próbnej matury z CKE siłą rzeczy nie pisałem, nawet jeszcze do niej nie zajrzałem.

12/13/2014

[142] !

Wczoraj (a właściwie dzisiaj) koło 1 w nocy, ja do spania, a tu nagle telefon:
K. i B.: Siemano, chcesz wpaść?
Ja: Jasne, może w środę?
K. i B.: W środę to za późno, dawaj jutro (dzisiaj) albo w niedzielę.
Ja: Spoko
[...]
Wobec tego zaraz jadę do Warszawki, prawdopodobnie na cały tydzień! Jestem bardzo szczęśliwy, dzisiaj robimy sobie z K. i B. rundkę po warszawskich klubach, aż się boję haha
Tylko ciii... rodzice nie wiedzą, myślą, że będzie bardzo grzecznie. I tak są źli, że nie pójdę do szkoły w tym tygodniu, ale trudno!
Pozdrawiam
R.

12/09/2014

[146] 66 i widać koniec

66% - to mój wynik z biologii. Komentarz? Może najpierw ten mojej nauczycielki od bio: "Nie jest najgorzej, ale trzeba dalej bardzo mocno pracować". Mój komentarz: "jak na tę chwilę - spoko". W klasie średnia wyniosła 47% (i 90% z nich chce iść na medycynę, doprawdy wolne żarty), natomiast w klasie równoległej - coś koło 58-59%, nie pamiętam dokładnie. W zeszłym roku średnia wynosiła 75% (!), więc tegoroczna próbna matura poszła kiepsko. Sorka mówi, że jest wściekła na klasę (a na mnie - Bogu dzięki - nie). I ma rację, bo jeżeli w zeszłym roku jej poprzednia klasa napisała na 75%, a w tym roku aktualna klasa na te 47%, no to chyba jest coś nie tak z klasą. Nieskromnie pochwalę się, że mój wynik był najlepszy w klasie. Także nie jest źle. Sorka podbudowała mnie również, mówiąc, że w sumie to całkiem ładnie odpowiadam na te pytania maturalne, które z nią robię, przynajmniej w porównaniu z jej innymi uczniami. Chyba wie, co mówi.
Poza tym jutro mam pisać genetykę, ale mam nadzieję, że uda mi się to przepchnąć na przyszły tydzień, biorąc dodatkowo pod uwagę, że na tym sprawdzianie będzie też biotechnologia i uwaga - genetyka molekularna, a nie same krzyżówki. Jak się nie uda, to trudno. Piątki na semestr i tak nie będę mieć, bo z tej próbnej matury wstawiła mi 3, więc nie ma szans. Ale oceny nie są ważne, nigdzie się nie liczą, tylko ewentualnie ładnie wyglądają. Najważniejsze, że tak z biologii, jak i z chemii - WIDAĆ KONIEC!
Nie pamiętam, czy już o tym wspominałem, ale 18 grudnia piszę próbną maturę z chemii, tę z CKE. Będzie ciekawie. A i jeszcze polski (przynajmniej ta część 'czytanie ze zrozumieniem', bo wypracowań jeszcze nie sprawdziła) poszedł mi też dobrze, 19/20 pkt., znowu najwyższy wynik w klasie. Nie wiem, czy się z tego cieszyć, bo znowu się na mnie przez to wszystko 'obrażą', jakby to była moja wina, że zwalili matury. Cóż, taka szkoła, a raczej 'dom wariatów', jak to określam ja, paru moich kolegów i koleżanek, a także niektórzy nauczyciele (!).
Od stycznie chcę zacząć korki z matmy R, już nawet mam dwóch nauczycieli ze swojej szkoły na oku, ale wciąż nie mogę się zebrać.
Cały czas biję się z myślami, czy w ogóle iść na studniówkę? Kasa zapłacona, bynajmniej nie 200 złotych, ale nie pieniądze są najważniejsze. Szkoda mi czasu i nerwów, tak - nerwów. Także na razie stanęło na tym, że nie idę, chociaż Z. bardzo mnie zachęca, bo chce iść ze mną, bo 'wy to macie takie piękne studniówki, co roku świetny motyw ble ble ble"...
Oprócz szkoły, nie wiem, kiedy uda mi się wyskoczyć do Warszawy. W ten weekend i co najmniej do połowy przyszłego tygodnia na pewno nie, bo K. jest zbyt zajęty, podpisuje gigantyczny kontrakt, więc nie mogę Mu zajmować za dużo czasu, chociaż często i raczej długo rozmawiamy przez telefon, także jesteśmy na bieżąco. Ja jestem wykończony szkołą i nauką, K. swoimi sprawami, więc możemy się sobie wzajemnie wyżalić i nie tylko haha. Potem wiadomo - Święta, a po Świętach K. wyjeżdża, a mi nie chce się siedzieć, bądź co bądź, w pustym mieszkaniu, bo większość znajomych i przyjaciół raczej też w rozjazdach. Ale mam być dobrej myśli, jak to powiedział K., może jakoś uda się spotkać. Bardzo cenię sobie takiego Przyjaciela. Także spoko. W pierwszy tydzień ferii, czyli trzeci tydzień stycznia też do Warszawy: spektakl, osiemnastka koleżanki itd. Zapowiada się przyjemnie, chociaż powinienem siedzieć w książkach, ale co tam.
Na czwartek znowu milion zadań z cudownej analizy matematycznej, ciągłość funkcji, asymptoty etc. Porywające... Ach zapomniałbym, w czwartek mam od 8 30 2,5h zegarowe (!) polskiego. Wyjdę chory. Jeszcze robimy teraz dwudziestolecie międzywojenne, a to chyba sami erotomani albo ludzie 'TAKIEJ orientacji', jak to określa moja polonistka (Schulz, Czechowicz...), aczkolwiek ja jestem bardzo tolerancyjny i nic do nich nie mam, chociaż ta twórczość Schulza jest dziwna, nawet bardzo. A jeszcze dziwniej rozmawia się o niej sam na sam z nauczycielką...
Ale się rozpisałem. Kończę. Posiedzę jeszcze chwilę i spać.
R.
A w słuchawkach dalej Benny!
P.S.
Zaraz Święta, a na Święta chcę sobie sprawić w nagrodę za to wszystko nowego, porządnego laptopa, a trochę później, gdzieś koło marca, jak dobrze pójdzie - PS4. Nie wszystko na raz [a dzieci w Afryce głodują...]

12/05/2014

[150] Zmęczenie materiałem

Jestem bardzo zmęczony tym wszystkim. Potrzebuję trochę wolnego, wolnego od wychodzenia z domu, czyli Świąt. I tak będę się w nie uczył, to samo w ferie. Ale to jest i tak inaczej. Od przyszłego semestru chcę sobie zrobić dodatkowe 1-2 dni wolne w tygodniu, żeby nie musieć się nigdzie ruszać i móc się w spokoju uczyć. Zobaczymy, co z tego wyjdzie...
Ten weekend będzie pracowity. Na poniedziałek muszę nauczyć się biotechnologii, bo będę całą lekcję robił zadania maturalne z nauczycielką. W sumie spoko. Na środę natomiast muszę nauczyć się genetyki, gdyż mam sprawdzian z tych krzyżówek, chorób etc. Dobrze, że zaliczyłem już wcześniej genetykę molekularną. To biologia. Z chemii muszę w końcu zrobić na poniedziałek zadania z aldehydów i ketonów. Nie ma ich jakoś zbyt dużo, coś koło 100. Wypadałoby również ogarnąć na nowo redoxy, bo prawie nic z nich nie umiem. Z matematyki natomiast muszę przerobić zadania z granic funkcji. W sumie nie jest to takie najgorsze, jak załapie się, o co chodzi, jednak zabiera sporo czasu. Chcę też zacząć powtarzać matmę do matury. Biologię i chemię zacznę w ferie, bo wtedy będę mieć zrobiony cały materiał.
Także podsumowując powyższe, jest raczej nudno i ciężko. Pozytywnych akcentów jakoś też mało, dlatego mam już tego trochę dość. Ale muszę wytrzymać jeszcze troszeczkę.
Pozdr.
R.
Motywująco:
P.S. Zakochałem się w Bennym!
P.S. 2 Dzisiaj 150 dzień przed maturą, trzeba brać się do roboty!

11/28/2014

[157] ///***\\\

Hej,
nie pisałem, bo po prostu albo nie miałem siły, albo czasu, albo i jedno i drugie. Ale teraz po tych próbnych maturach zrobiłem sobie wolne popołudnie, więc jestem.
Skoro poruszyłem temat próbnych matur, muszę powiedzieć, że to co robi dyrektor mojej szkoły to totalny idiotyzm. Teraz były matury z Operonu, a w grudniu będą z CKE, ale my oczywiście pisaliśmy z Operonu, a tych z CKE nie będziemy. Co najmniej dziwne dla mnie, ale no cóż...
Co do spodziewanych wyników, polski był łatwy, więc koło 70-80% (?) będzie. Zwaliłem matmę rozszerzoną, spodziewam się około 30%. Niemiecki R spoko, 80% będzie, głównie ze względu na beznadziejnego lektora przy słuchaniu. W porównaniu z tekstami od prawdziwych Niemców, to była jakaś parodia. Jako przedmiot dodatkowy zdawałem biologię, jak ponad 60 (!) innych osób z mojej szkoły. Będzie koło 75%. Więc nie jest źle, ale zobaczymy, jak odda.
Jednakże próbna matura to nic w porównaniu z tym, co ma nastąpić w ten, tak w ten (!) wtorek. Mianowicie egzamin DSD II na poziomie C1, a więc już biegłości. Trochę się spinam, bo w tym roku podwyższyli próg na C1. Tonę w różnych testach, wypracowaniach itd. Ach tak, zapomniałbym napisać. Teraz w grudniu mam 'tylko' część pisemną (Horvestehen, Leseverstehen und Schriftliche Kommunikation), zaś w styczniu będzie część ustna i to dopiero będzie pogrom. Boję się, pracowałem na to 5,5 roku. Dlatego biologię, chemię etc. odłożyłem na dalszy plan i od tygodnia tylko niemiecki. W ten weekend to samo. Pierdylion testów, bardzo pokrętnych. Ale trzeba to przetrwać, bo może się to potem przydać, ale o tym za chwilę.
Jeżeli chodzi o to, jak stoję z materiałem, to z biologii skończyłem genetykę i będę robił biotechnologię, ale to tak ze dwie lekcje. Z chemii na poniedziałek mam zrobić aldehydy i ketony, ciekawe, kiedy?! Z matmy jestem na analizie matematycznej i to jest dopiero masakra! Niemniej jednak nie jest źle.
Cóż, nie samą pracą (szkołą) żyje człowiek. W połowie listopada zrobiłem sobie bardzo przyjemny weekend, a właściwie 5 dni w Warszawie. Odżyłem dzięki temu, serio. Traciłem zapał, ale teraz jestem mega zmotywowany, żeby dostać się na WUM. Głównie ze względu na to, że po pierwsze i najważniejsze w Warszawie mam najlepszych przyjaciół i znajomych, a po drugie ze względu na to, że znam kilku absolwentów i studentów WUM-u (a nawet jednego wykładowcę, ha!), co bardzo ułatwiłoby pewne sprawy.
W czasie tego weekendu bardzo polubiłem... whisky. Wcześniej wręcz nienawidziłem, a teraz się nim delektuję i nawet wyczuwam subtelne różnice, jak to stwierdził K. haha W ogóle sporo wypiliśmy, ale bardzo kulturalnie. Te wieczory, a właściwie noce, jak graliśmy na PS w 'The Last of Us", sącząc piwko i/lub whisky, bezcenne. Gra mistrzowska, grafika, fabuła super. Tylko jak dla mnie trochę za mało straszna, jak na horror, ale ja mam dziwny gust, że tak powiem. Chociaż o 5 rano po butelce whisky i 4 piwach było mi wszystko jedno, grało się super.
Było świetnie, dlatego teraz zaraz po tym DSD, znowu jadę na parę dni, tylko nie wiem, czy w przyszłym tygodniu czy za dwa, bo mam teraz koniec semestru jeszcze do tego wszystkiego, więc zależy jak się wyrobię. Ale postanowiłem, że albo za tydzień albo za dwa jadę, wszystko jedno, co powiedzą nauczyciele. Są jeszcze zwolnienia lekarskie hahaha
Zapomniałbym, miałem napisać, do czego może mi się przydać ten certyfikat. Mianowicie głównie do tego, aby wyjechać do Niemiec na specjalizację. Spotkałem się bowiem z dobrą koleżanką A., która właśnie aplikowała na rezydenturę w Warszawie. Niestety, nie udało się jej, ale to nic. Mówi, że dostała propozycję robienia doktoratu w Anglii i z tego skorzysta. Fajna sprawa, badania też mega ciekawe. Ale wracając do sedna rzeczy, opowiadała, że paru jej znajomych właśnie jedzie na specjalizację do Niemiec, gdyż zostali tam przyjęci z otwartymi ramionami, w przeciwieństwie do Polski... Poza tym certyfikat przyda się np. podczas ubiegania się o zagraniczne praktyki wakacyjne albo wyjazd na Erasmusa do Niemiec czy Austrii. I wiadomo, w CV też by ładnie wyglądał. Reasumując, trzeba się spiąć i o to zawalczyć.
Nie rozumiem tego, że dla większości moich 'kolegów i koleżanek' ze szkoły najważniejsza już od 1,5 miesiąca jest studniówka. Myślę, że mają poważniejsze sprawy na głowie, jak chociażby matura, dlatego piszę, że tego nie rozumiem. Cały czas zastanawiam się, czy iść. Zupełnie nie mam ochoty, ale wszyscy mnie zmuszają, więc chyba pójdę, ale sam. Niby mógłbym zabrać ze sobą na przykład taką koleżankę Z., bardzo fajna, dobrze się nam ze sobą rozmawia, a i ładna też jest, modelka hehe Ale pójdę sam, tak jak kiedyś postanowiłem. Trzeba być konsekwentnym.
To chyba tyle z takich ważniejszych rzeczy. Postaram się częściej wpadać, serio.
Pozdrawiam serdecznie
R.
Super:

10/31/2014

[186] Zmęczenie #1

Hej,
przepraszam za niepisanie, ale tego jest po prostu tyle, że fizycznie nie ma kiedy. Codziennie myślę, żeby coś naskrobać, jednak rano szkoła, potem obiad, następnie godzina-dwie snu i do nocy nauka. Zacząłem używać stoperów do uszu. Na szczęście aż tak źle wygląda tylko początek tygodnia, pierwsze trzy, cztery dni, dalej jest trochę lepiej. Z bio jestem w połowie genetyki, z chemii mam zrobione już całe węglowodory i nawet napisałem z nich jeden sprawdzian. Z matmy zacząłem trzecią klasę i zrobiłem funkcję wykładniczą. Więc nie jest najgorzej. Tylko jestem bardzo przepracowany, dopada mnie już trochę 'zmęczenie materiałem'. I wszędzie się spóźniam.
Dlatego też, aby się od tego oderwać i nieco odstresować, w następny weekend wypad do Warszawy. Pojadę w piątek, kupiłem już nawet bilet. Cieszę się, że na chwilę zapomnę o tej gonitwie, spotkam się ze znajomymi. Najbardziej z tego, że pomieszkam u K. i będziemy mogli normalnie pogadać (przy piwie i whisky rzecz jasna), bo przez telefon to jednak ciężko trochę. Szkoda, że jest w domu tylko wieczorami i w nocy. Bardzo dużo pracuje, ale jest najlepszym dowodem na to, że ciężka praca się opłaca, dosłownie. Umówiłem się też już z moją dobrą przyjaciółką E. i ze znajomą lekarką stażystką. Ta ostatnia akurat wtedy wraca z Anglii. Chciałbym się jeszcze spotkać z 2-3 osobami, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. Powinno być nieźle.
Można powiedzieć, że dzisiaj miałem parę razy śmierć w oczach. Mianowicie jechaliśmy sobie we czwórkę, prowadził kumpel, który dopiero co zdał na prawo jazdy, nawet nie ma jeszcze papierów. I właśnie nie wiem jakim cudem zdał. Pomijam fakt, że szarpało niemiłosiernie. Ciekawsze były momenty, jak np. wyjeżdżaliśmy z podporządkowanej i prawie uderzył w nas z boku rozpędzony samochód, albo jak na rodzie wjechał na zły pas i prawie staranował nas tir. Ale ogólnie było spoko, chyba ja i tak najmniej się bałem, bardziej dziewczyny. Kurczę, wszyscy robią prawko, a ja dopiero po maturze. Wcześniej nie mogłem, bo leki, a teraz nie mogę bo raz, że leki, a dwa, że przecież nie ma kiedy.
A propos leków, dzisiaj w aptece farmaceutka nie była w stanie za nic odczytać, nazwy leku na recepcie, a ja też nie pamiętałem, bo chirurg wymyślił coś nowego. Jednak poszedłem do drugiej apteki i jakoś się udało, aczkolwiek leku akurat nie było, takie moje szczęście...
Chciałbym zacząć chodzić na siłownię, ale też nie ma kiedy. Cholera! Nie wiem, może K. mnie zmotywuje.
Tymczasem zbieram się powoli spać, jutro tylko historia, a potem do domu i się uczyć! W czwartek mam sprawdzian z trygonometrii (ble...!), w poniedziałek z biologii z tej połowy genetyki, dodatkowo wypracowanie z polskiego w szkole i z niemieckiego domowe. Powinienem jeszcze porobić zadania z chemii. Czy o czymś zapomniałem, hmmm....? A, tak, w środę po 11 listopada mam kolosa z bio z całego człowieka! Masakra, i jak tu nie zwariować...
R.
Dziwny film, ale nutka spoko.

10/18/2014

[199] !

Już piszę, piszę. Więc w skrócie to tak:
leci w miarę spokojnie, wczoraj na matmie robiliśmy dalej tę cudowną trygonometrię. Muszę w ten weekend przysiąść i wreszcie ogarnąć to porządnie. Później miałem bio, zrobiliśmy już w sumie 3 tematy z 3. części (idę jak burza, wiem). Następnie na niemieckim jakieś zadania słuchanie i czytanie + na wtorek mam napisać kolejne wielkie wypracowanie.
Dzisiaj natomiast miałem tylko historię. Kończyliśmy film "Powstanie i medycyna. Chcieliśmy żyć" - wspomnienia lekarzy i sanitariuszek z Powstania Warszawskiego. Bardzo serdecznie polecam, uważam, że dla przyszłych lekarzy jest to mega ciekawe. Dyskutowaliśmy też o "Mieście 44" i utwierdzam się w przekonaniu, że film mi się podobał (z wyjątkiem tych kilku efektów specjalnych, ale to nieistotne). Później złożyłem w końcu dokumenty do dostosowań na maturze, w sumie siedziałem w szkole gdzieś do 12 30. Następnie pobiegłem do kina na kolejny film. Piszę 'pobiegłem', bo seans zaczął się już o 12 20. Ale jak się okazało, były to tylko reklamy, które trwały gdzieś do 12 50, więc luzik.

Owym filmem był film "Bogowie". Być może będę trochę nieobiektywny, bo moja rodzina miała i ma sporo 'sercowych' problemów, ale w skali 0-10 oceniam ten film na 12. Nie, 15. Zaczynając od muzyki, przez obsadę (Kot, Englert, Opania etc.), scenografię, realizm, a na fabule kończąc, film jest kapitalny. Postać Profesora Religi wykreowana przez Tomasza Kota - znakomita. O ile seanse w kinach zazwyczaj mi się dłużą, to ten przeleciał w oka mgnieniu. Dodam, że na ten film, po raz pierwszy w życiu, poszedłem całkiem sam, bez żadnych kolegów, koleżanek itd., którzy by mnie rozpraszali. Znowu tym, co mnie najbardziej poruszyło była śmierć pacjentów. Zobaczyłem, jak wielką odporność psychiczną musi mieć lekarz. Niemniej jednak warunki, panujące w tamtych, wcale nie tak znowu odległych (10 lat przed moim przyjściem na świat) czasach; determinacja, siła i nieugiętość Profesora Religi zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Również Jego impulsywność i bezkompromisowość. Inną rzeczą, która bardzo mi się spodobała, było ukazanie postaci Profesora wielopłaszczyznowo. Nie został stworzony bohater-posąg, ale zwykły człowiek, który pali, pije i... łowi ryby. Wiem, piszę bardzo wzniośle, ale ja właśnie w ten sposób odbieram tego typu przekazy. I absolutnie nie utożsamiam się z innymi widzami, którzy gdy tylko było cokolwiek na pozór zabawnego, od razu się śmiali. Nie, na tym filmie nie ma momentów, w których powinno się śmiać. Może ktoś powie, że nie jestem do końca normalny, ale końcówka, a mianowicie przejście ze sceny do słynnego zdjęcia i do tego ta muzyka dosłownie mną wewnętrznie wstrząsnęły, nie przesadzam!

Podsumowując powyższe: film "Bogowie" bardzo mocno polecam, gdyż jest on, moim zdaniem, arcydziełem polskiej sztuki filmowej. I prawie na pewno w ten weekend wybiorę się na niego drugi raz!

R.
Foto:
http://static1.stopklatka.pl/library/2D/EB/bogowie-2.jpg/1.0/bogowie-2.jpg
http://film.org.pl/wp-content/uploads/2014/08/film.org.pl_20140401183628827.jpg

10/15/2014

[201]

Przepraszam, że nie piszę, ale ostatnio nie czuję się najlepiej. W szkole jakoś leci, dostałem 4 z granic ciągów, ale dzisiejszy sprawdzian z bio z rozrodczego musiałem przełożyć na poniedziałek. Pomimo kilku dni wolnego nie wyrobiłem się. Cóż, piątek i sobotę spędziłem właściwie bezproduktywnie, dopiero w niedzielę ruszyłem matmę, kontynuacja była w poniedziałek.
Jutro mam ową matmę, do której nie jestem w ogóle przygotowany, ale to nic. Później bio. Trochę pouczyłem się tych kwasów nukleinowych, powinno wystarczyć. No i jeszcze niemiecki, ale to też nic. Także jakoś leci, do przodu.
Rozmawiałem dziś z Sorką od bio i powiedziała, że cały materiał skończy ze mną do końca stycznia, ale od początku nowego roku mam już ostro powtarzać i trzaskać arkusze.
Robiąc dziś zakupy, kupiłem serek łososiowy. Dziwny smak, taki... łososiowy.
Późno już, lecę spać.
R.

10/08/2014

[208]

Trochę się nie odzywałem. Z bio z nerwowego dostałem 4+, myślałem, że będzie dużo gorzej. Teraz będę miał teoretycznie 4-dniowy weekend. Piszę teoretycznie, gdyż we wtorek 14 i tak muszę przyjść do szkoły na 2 ang i matmę, z tej ostatniej nawet mam sprawdzian z ciągów. Oby zaliczyć, naprawdę. Na angielski umówiłem się dosłownie 10 minut temu smsowo z Soreczką haha
Jestem wykończony fizycznie i psychicznie. Nie wysypiam się, nawet jak mogę pospać dłużej (6,5-7 h), śpię źle, tzn. albo się budzę w nocy/wcześnie rano, albo nie mogę zasnąć, albo jedno i drugie. Jestem głupi, bo stresuję się głupotami.
Przeziębienie już mi odpuściło, tylko jeszcze trzyma mnie katar. Otrivin cały czas w użyciu. Zrobiłem sobie ze dwa dni przerwy i teraz znowu 6-10 dni mogę sobie wciągać.
Cieszę się, bo polski i bio mam jednak całkiem na luzie. Nie wyrobiłem się z tym wszystkim na polski na poniedziałek, powiedziałem, że nie mam, bo się nie najlepiej czułem i spoko, nie ma sprawy. Z bio dzisiaj to samo.
Jutro na szczęście dopiero na 12 tylko na niemiecki. Potem szybko do domu i muszę trzaskać zadanka z trygonometrii, bo lecimy do przodu, a na piątek umówiłem się na 2 godziny matmy z rana i wypadałoby coś zrobić z tych przekształceń.
R.

10/05/2014

[211] Śmierć vol. 2

Otworzyłem Bloggera, ale nie bardzo mam wenę. Nie będę oryginalny. Jestem trochę zamyślony i przybity. Znowu rozmyślania o śmierci. Dziś zmarła przecież w wieku 35 lat(!!!) Ania Przybylska. Poraziło mnie, że śmierć jest dla wszystkich sprawiedliwa, nie patrzy na wiek, status społeczny, majątkowy etc. To jest straszne. Rak trzustki to masakra. Rozmawiałem kiedyś ze znajomą lekarką stażystką właśnie m.in. o tym. Mówiła, że rak trzustki to wyrok śmierci. Żyć z wyrokiem śmierci... Straszne to mało powiedziane. W takich chwilach doceniam, jak wiele mam i dziękuję za to Bogu. To wszystko jest (nie)stety tylko chwilowe, każdego dnia nasze życie może zmienić się o 180 stopni...
Przepraszam, nie mam siły psychicznej dalej pisać.
R.
'Everything that kills me makes me feel alive' - tak sobie myślę, że coś w tym jest.

10/03/2014

[213] Śmierć

Czwartek minął dosyć... luźno. O 9 50 miałem mieć matematykę, ale okazało się, że jest jakieś spotkanie z przedstawicielami BTU Cottbus, więc upiekło mi się tym razem w związku z niezrobionymi zadaniami. Dalej był sprawdzian z bio, który poszedł mi niestety słabo. Najśmieszniejsze jest to, że kazała mi robić wybrane przez nią zadania ze zbioru Omegi i Nowej Ery, a mi nie chciało się ich przejrzeć dzień wcześniej. Ale trudno. Dowiedziałem się za to, że babcia mojej biolożki walczyła w Powstaniu, była sanitariuszką. I tutaj pojawia się coś ciekawego, większość starszych ludzi, w tym rzeczona biolożka, nie lubi filmów o tematyce II wojny światowej. Rozumiem taką postawę, ale sam przyjąłem zupełnie inną, uważam, iż młodzi ludzie powinni jak najczęściej oglądać filmy, czytać książki etc. o takiej tematyce. Często przedstawiają one bowiem ludzi takich jak my - młodych, pełnych siły, uśmiechniętych, zakochanych... Jednak młodzież tamtego okresu była też inna od nas. Na pewno byli to ludzie bardziej kulturalni, ale też odpowiedzialni. A patrząc na swoich kolegów (i czasem na siebie) stwierdzam, że tego właśnie nam brakuje.
Dużo ludzi mówi, że 'Miasto 44' to słaby film. Być może pewne rzeczy, powiedziałbym - detale, mogłyby być zrobione lepiej. Niemniej jednak podejmowana problematyka, a nawet sama fabuła, nie są słabe. I tak należy na to spojrzeć. To nie jest film, który ma pokazać super ekstra efekty specjalne albo fajny romans. Nie, ma pokazać, jak to faktycznie wyglądało, że lała się krew, na ulicach podczas walk leżały porozrywane ludzkie ciała. Pokazać grozę i tragedię tamtych dni, desperację tych ludzi. Bardzo wymowna była np. scena w której Stefan włożył sobie pistolet do ust i 'chciał' strzelić. Chciał? No właśnie - nie chciał, ale był tak zdesperowany i zrozpaczony, że nie miał innego wyjścia. To jest tylko jeden przykład, takich scen był więcej.
Film nie jest łatwy i przyjemny. Zdziwiłem się, kiedy odmówiono nam wyjścia szkolnego. Ale teraz rozumiem argumenty nauczycieli, że młodzież nie jest w stanie w pełni zrozumieć tego filmu.
Niemniej jednak szanuję każdą opinię, nawet tę krytyczną, a tu po prostu wyrażam swoją.
Dzisiaj natomiast miałem tylko historię, ale zrobiliśmy sobie społeczeństwo, czyli nic. Podziwiam moją nauczycielkę - mama zmarła jej w czwartek wieczorem w zeszłym tygodniu, a ona już od środy normalnie w pracy. I nawet się trochę śmieje, aczkolwiek jest ubrana na czarno.
Nigdy nie myślałem, że tak będzie, ale jednak dzieje się - mam umierającego dziadka, już drugiego. Mniej więcej rok temu miał operację na nowotwór płuc, złośliwy. Radio- i chemioterapia też były. I nawet było już lepiej, prawie normalnie. To 'normalnie' chyba się jednak zemściło, bowiem dziadek (bardzo mądrze) pozwolił sobie na więcej, w tym na alkohol w dużej ilości. Lekarz powiedział: najprawdopodobniej alkohol wszedł w interakcję z chemią i rozwinął się zupełnie nowy nowotwór, nie-przerzut: zaawansowany rak przełyku, nieoperacyjny. Brzydko to brzmi, ale trochę ma to na własne życzenie: już 1,5 miesiąca temu czuł się znacznie gorzej i moja mama mówiła, żeby nie czekał na wizytę, tylko poszedł jak najszybciej do lekarza. Ale nie, po co, lepiej czekać. No i się doczekał, gdyż jeszcze miesiąc temu tego nowotworu, w opinii lekarza, praktycznie nie było i można go było wyleczyć. No cóż...
Nie może jeść, wszystko zwraca, wobec czego założą mu gastrostomię przezskórną (czyli rurkę przez skórę do żołądka). I tyle, będą coś może jeszcze robić, ale to już jest tylko leczenie paliatywne, poprawiające komfort ostatnich dni.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie mogę się normalnie pożegnać, bo rodzina wymyśliła, żeby nic dziadkowi nie mówić. Owszem, informacja, że umiera, nic mu nie pomoże, ale uważam, że każdy pacjent ma prawo do pełnej informacji o swoim stanie zdrowia i rokowaniach.
Wiem, że zabrzmi to trochę nieładnie, ale z tym dziadkiem nie jestem bardzo związany emocjonalnie, więc nie przeżywam tego wszystkiego. Z drugim byłem o wiele bardziej i pomimo, że minęło już 12 lat, wciąż nie mogę się z tym pogodzić, bardzo tęsknię. Pocieszam się, że nie tylko ja tak mam, przykładu nie muszę szukać daleko, chociażby R., z tym że jego dziadek zmarł dwa lata temu.
Podsumowując to wszystko: śmierć zawsze jest tragedią, raz mniejszą, raz większą, ale zawsze cholernie boli.
R.

10/02/2014

[215]

Rano biologia, zrobiliśmy układ rozrodczy męski i żeński, razem z oogenezą i spermatogenezą, także 1-2 lekcje i skończę człowieka. Później tylko pozaliczać, co trzeba i trzecia klaso - nadchodzę!
Potem koło 11 szybko poleciałem kupić sobie bilet miesięczny i zamówić kartę miejską. Myślałem, ze zejdzie z godzinę, a tu niespodzianka - tylko 10 minut. Do lekarza miałem na 12 45, więc o 11 30 nie opłacało się wracać do domu, dlatego pojechałem do niego i posiedziałem w poczekalni. Chciałem uczyć się biologii, ale nie mogłem się kompletnie skupić. Kiedy tak sobie siedziałem, zadzwoniła pani z sekretariatu ode mnie ze szkoły, żebym do niej przyszedł. Nie mogła mi przecież tego powiedzieć, jak byłem u niej o 9 30. Aczkolwiek muszę przyznać, że była bardzo miła jak na nią, aż mnie to zszokowało.
Kiedy wracałem do domu autobusem, dzwoni P. Najlepsze, że byłem w słuchawkach i nie chciało mi się wyjmować telefonu, żeby sprawdzić, kto dzwoni, więc była rozmowa, jak z debilem. Odbieram, głos w słuchawce: 
"No cześć R.!"
"A kto mówi?"
"No P...."
"Eeee..., jakie P.?"
"No P. P.... !"
"Aaa no cześć, co tam?"
Pyta, czy nie chcę iść z nimi jutro do kina. Z chęcią. Już od jakiegoś czasu zbieram się na to 'Miasto 44', miał być nawet dłuższy wypad piwo+kino+piwo+piwo..., ale i tutaj dupa. Każdy zajęty...
Po powrocie do domu pokręciłem się trochę, zjadłem obiad, zacząłem czytać biologię i po pierwszym temacie zasypiałem na siedząco. Zdrzemnąłem się więc 40 minut. Czytam drugi temat, ale widzę tekst widzę podwójnie. Zamykałem jedno oko, ale zaraz zasypiałem na fotelu. Dlatego znowu położyłem się do łóżka, tym razem na 1,5 godziny. Koniec końców przespałem całe popołudnie i moja nauka do sprawdzianu z nerwowego i zmysłów ograniczyła się do powtórzenia z map myśli. Zobaczymy, jaki będzie efekt samego powtórzenia. Uczyłem się już tego dosyć sporo z dwóch książek, robiąc te mapy, ale co z tego wyjdzie - zobaczymy jutro (a właściwie dzisiaj). Matmy za to w ogóle nie ruszyłem, chociaż miałem zrobić 40 zadań z trygonometrii. Po prostu nie było kiedy! Ale Doktor Rehabilitowany raczej głowy mi nie urwie.
Wieczorem odezwał się jeszcze jeden znajomy, powiedzmy S., z którym widziałem się ostatnio ze 3 miesiące temu. Ma ciekawe życie: w lipcu Berlin, w sierpniu Włochy, a we wrześniu Chiny. Pozazdrościć hehe. Mamy wyskoczyć na piwo w przyszłym tygodniu, posłucham sobie ciekawych historii, np. o tym jak przez przypadek wszedł z kolegą do agencji towarzyskiej w Szanghaju i nie mógł się stamtąd wydostać (nie żeby chciał skorzystać, po prostu przez przypadek).
Byliśmy z R. umówieni na jutro (na dzisiaj) na rower, ale naturalnie akurat wtedy będzie miał rysunek. Super, chociaż w sumie pogoda też nie zachęca. Mam już dosyć tego, że każdy zajęty, a umawiać trzeba się 1,5 tygodnia wcześniej i nie ma pewności, czy uda się spotkać. Strasznie irytujące!
Chyba trzeba już iść spać, chociaż mogę spać aż do 8 30.
R.

9/30/2014

[216] Dupa!

Wszystko idzie nie tak, jakbym tego chciał, jednym słowem - DUPA!
Sypie się chyba wszystko, tak w szkole, jak i poza szkoła, w relacjach z innymi ludźmi. Po prostu wszystko, ze wszystkich stron. Dosłownie zwariuję, jak tak dalej pójdzie. Chociaż mam nadzieję, że przesadzam i tylko wyolbrzymiam problemy. Niemniej jednak nie wygląda to wszystko dobrze z mojej perspektywy...
R.
P.S.
Przepraszam za niecenzuralne słowo, ale ono najlepiej oddaje sytuację.

9/29/2014

[218]

Jutro mam na tę zabójczą godzinę, 7 10, ale nie chce mi się już spać po tym, jak odezwał się znajomy z Wiednia. Nie rozmawialiśmy ze dwa miesiące, więc fajnie było odświeżyć kontakt. Świetny człowiek po prostu, chyba pod wszystkimi względami, mój autorytet.
Ten weekend zamiast dodać mi sił, wykończył mnie. Zrobiłem mniej, niż powinienem, ale mówi się trudno, to co zrobiłem to i tak dużo. Chociaż się wyspałem. Przynajmniej na jutro jestem jako-tako przygotowany. Już nie mogę doczekać się jutrzejszej dyskusji o zagubionym kluczu, bez pomocy 'protektora' pewnie się nie obejdzie haha. A tak serio, chcę wziąć klucz zapasowy i dorobić 2 egzemplarze, jeden dla szkoły, a drugi dla siebie (ale ciii, tajemnica). Cieszę się, że deklarację maturalną złożyłem już w zeszłym tygodniu. Teraz tylko trzeba ustalić formalnie dostosowania.
Zawsze po rozmowie z tym moim znajomym, który osiągnął już de facto bardzo wiele, a o wiele wiele więcej jeszcze dopiero przed nim, jak spojrzę na posty tudzież komentarze ludzi z mojej klasy czy szkoły na Facebook'u zaczynam się śmiać, z ich stylu, z ich 'problemów', z ich kultury, a raczej jej braku etc. Jak patrzę na nich w szkole mam tak samo. Oczywiście nie wszystkich. Wiem, trochę chamsko to brzmi, ale tak jest.
Prowiant (sałatka + kanapeczki) na jutro już zrobione, więc teraz tylko się spakować, wziąć prysznic i spać.
R.

9/26/2014

[220] study hard

Przepraszam za niepisanie, nauka tak mnie pochłonęła (żart). Tak serio, to nie miałem weny.
Jakoś szczególnie wiele się nie działo, w środę bio i pytanie z oka przez 30 minut (!), w czwartek matma, której część przepadła ze względu na próbną ewakuację szkoły. Byłem bardzo zdziwiony, jak zadzwonił dzwonek w środku lekcji, bo spodziewałem się tego gdzieś w listopadzie, gdyż tak to zazwyczaj było. Pan Doktor Rehabilitowany nie był zadowolony, wręcz zniesmaczony, że przerwano mu lekcję. Biedaczek nie wiedział, co się dzieje, więc dopiero jak powiedziałem mu, że to ewakuacja i musimy wyjść, wyszliśmy. Sale powinno się zostawić otwarte z kluczem w drzwiach, ale my zamknęliśmy i zabraliśmy jedyny klucz, a co. Po tej matmie miałem jeszcze niemiecki, na którym 5 (słownie: pięciu) germanistów kłóciło się o użycie czasu Futur II. Ale miałem z nich wszystkich bekę. Chociaż bardziej się śmiałem, jak jedna z tych nauczycielek (tłumacz przysięgły) wyjęła z torebki, uwaga, kasę fiskalną hahaha (!)
Wyszedłem ze szkoły po 15, bo miałem jeszcze trochę spraw do załatwienia. Idziemy sobie z R. i dwoma chłopakami ulicą na przystanek, a tu z naprzeciwka idzie chemica mojej klasy (już nie moja). No to ja mówię "Dzień dobry", a ona się spojrzała tym swoim dziwnym wzrokiem i równie dziwnym głosem mruknęła: "No, ale rozbawione towarzystwo!". Nie wytrzymałem i parsknąłem jej w twarz śmiechem, wcale nie byliśmy jakoś szczególnie rozbawieni, raczej uśmiechnięci.
Dziwne jest takie ciśnięcie sobie 'dla żartów'. Nie rozumiem tego, gdyż po paru zdaniach przeradza się to w obrzydliwe obrażanie siebie nawzajem, do tego stopnia, że nie da się tego słuchać. Ja w tym nie brałem udziału, tylko słuchałem. I po pewnym czasie miałem ochotę dać w mordę tym dwóm chłopakom, którzy się za nami wlekli (od R. z klasy, rok młodsi, więc mogłem spokojnie). Na szczęście obeszło się bez rękoczynów, bo jak nas ta chemica minęła, to się oddalili.
Dziś miałem wolne, wolne od szkoły, ale nie od nauki. Pospałem sobie do 9, ale wstałem po 10. Za bio wziąłem się koło 11 30, potem zrobiłem 50 zadanek obliczeniowych z chemii i na deser matma, ale tak bardzo mi się nie chciało już tego robić, że rzuciłem w cholerę.
Jutro i w niedzielę to samo, trzeba siąść na czterech literach wreszcie i się pouczyć. Mam nadzieję, że może na tygodniu we wtorek albo w środę uda się gdzieś wieczorem wyskoczyć, ale zobaczymy, każdy zaganiany, nie ma czasu...
W czwartek miałem jeszcze angielski wieczorem, ludzie fajni, nie wiem, czy wszyscy, ale niektórzy spoko, inaczej, niż u mnie w szkole. I właśnie na szczęście nie ma w grupie nikogo ode mnie ze szkoły.
Jeszcze cholera mam problem, bo pożyczyłem klucz do swojego 'gabinetu' i ta dziewczyna go gdzieś posiała, a ja mam teraz nieprzyjemności. Trochę boję się przez to poniedziałku, bo się osłucham (znowu, bo w czwartek już się osłuchałem). Niemniej jednak są o wiele większe problemy niż głupi klucz czy w ogóle szkoła.
Obejrzałem już dziś wieczorem jeden film, ale zaraz lecę oglądać następny, muszę się odstresować.
R.

9/23/2014

[223] Sick

Od piątku jestem chory. Wzmaga się to niestety coraz bardziej. W weekend bolało mnie tylko gardło, ale od wczoraj doszedł katar, cieknący nos, łzawiące oczy, bóle mięśni. W szkole też wszyscy chorzy, tak koledzy i koleżanki, jak i nauczyciele. Podobno panuje u nas 'epidemia' anginy ropnej. Możliwe, że to złapałem, jednak leki, które biorę na coś innego, złagodziły również i to. Takie szczęście w nieszczęściu. Najgorsze jest chyba to, że mogę brać tylko Rutinoscorbin, nie mogę wziąć nawet Gripexu ze względu na kochaną wątrobę, żeby jej nie rozwalić. Masakra.
Tak więc robię to, na co zawsze kląłem, a mianowicie chodzę chory do szkoły (i zarażam innych, chociaż staram się nie). Nauczycielom nawet nie przeszkadza, że przez całą lekcję kicham, smarkam, kaszlę. Bardziej byliby źli, gdybym poszedł na zwolnienie. Cóż, uczeń na nauczaniu indywidualnym nie ma prawa być chory (tak samo jak student medycyny, serio). Już nawet noszę ze sobą w torbie takie duże pudełko chusteczek, bo mała paczka szła w godzinę.
Po tych dwóch dniach ledwo żyję. Najdziwniejsze jest chyba to, że w poniedziałki i wtorki kładę się najpóźniej ze wszystkich domowników spać, a wstaję najwcześniej, kiedy oni jeszcze smacznie śpią. W poniedziałek byłem strasznie wściekły, bo chory, tylko wyszedłem z domu, a zaczął lać deszcz.
Z chemii zrobiłem alkany, izomerię alkanów i cykloalkany. Z bio skończyłem nerwowy i zrobiłem oko. Z matmy wreszcie skończyłem ciągi i ich granice. 'Wesele' również skończone, w przyszłym tygodniu bierzemy się za "Przedwiośnie'. Lecimy jak burza.
Wczoraj wieczorem pocieszałem się, że muszę wytrzymać do czwartku włącznie, a potem mogę trzy dni chorować (w sensie nie wychodzić z domu, ale i tak się uczyć). Piątek mam bowiem w tym tygodniu wolny, więc mam trzydniowy weekend. Przyda się.
Jestem strasznie nieodpowiedzialny. Zakatarzony, kaszlący, poleciałem z R. i jeszcze jednym znajomym na długą przerwę na deptak. Zdążyliśmy oddalić się od szkoły, zaczęło niemiłosiernie lać. Pomimo, że prawie biegliśmy w drodze powrotnej, to i tak wróciliśmy cali mokrzy. Dodam, iż oczywiście nie chciało nam się zabrać kurtek, bo po co. Włosy miałem takie, jakbym wyszedł właśnie spod prysznica. Ale w sumie to tylko woda, nie rozpuszczę się, chociaż R. jęczał, że się rozpuszcza, bo przecież taki słodki jest (to jego słowa).
Po moich lekcjach posiedziałem sobie jeszcze na niemieckim z klasą, a raczej pogadałem z nimi i z Soreczką. Uwielbiam wyciągać jakieś nieznane powszechnie przez uczniów fakty z życia szkoły i nauczycieli i mówić nauczycielom, że wiem o tym, o tamtym... Zawsze pojawia się pytanie, skąd to wiem. Mówię wtedy, że ja wiem wszystko.
Miałem jeszcze dzisiaj dodatkowy angielski. Ludzie całkiem fajni, ale zobaczymy potem. Native speaker z Nowej Zelandii też spoko. Tylko poziom wydaje mi się trochę za niski. To znaczy poziom mówienia, że tak powiem, jest okej, natomiast słownictwo, gramatyka - to nawet ja znam. No ale, od czegoś trzeba zacząć.
Haha mam straszną bekę z mojej (byłej już na szczęście) nauczycielki od matmy. Otóż umówiła się z klasą na kartkówkę z funkcji wykładniczej bodajże. Miało nie być rysowania wykresów. Oczywiście było. Kolega pyta się podczas pisania: 'Sorko, ale miało przecież nie być tych wykresów?!', a ona na to: 'Ale są!!!'. I to jest właśnie współpraca z nią. Efekt jest taki, że na 20 piszących jest 10 gał, 1 piątka, 0 czwórek, kilka trójek, a reszta dwóje. Powinszować umiejętności pedagogicznych.
Jutro na szczęście bio, więc koło 12 może będę w domu, chyba, że zostanę w szkole 'w celach towarzyskich'.
R.

9/22/2014

[225] Tak bardzo zadowolony

Haha ale mam dobry humor, nie dość, że Polacy Mistrzami Świata, to jeszcze udało mi się odświeżyć dawną znajomość, ale może po kolei.
Sobota i niedziela minęły nadzwyczaj produktywnie, oby tak było zawsze hehe. Z bio skończyłem cytologię, jeszcze tylko raz wszystko powtórzyć i porobić zadania + przerobiłem dobrze prawie cały nerwowy, do środy skończę. Z chemii ponad 100 zadań z ustalania wzorów rzeczywistych i stechiometrii równań reakcji (czysta przyjemność) + trochę zadań z ustalania wzorów związków organicznych (to męczarnia). Z matmy zrobiłem granice ciągów, zaś z polskiego przeczytałem jednym tchem 2/3 "Wesela".
Jako że R. chce iść na architekturę, poprosił mnie o kontakt do jakiegoś architekta. Wydobyłem więc maila do dawnej koleżanki z dzieciństwa, starszej ode mnie o parę lat, teraz już szanowanej Pani Architekt. Fajnie było odnowić znajomość, coś takiego daje pozytywnego kopa i pozwala spojrzeć np. na moją szkołę i życie zupełnie inaczej.
Jutro ciężki dzień, mam na 7, więc znowu będę przez 3 dni chodził ledwo żywy z niewyspania. Muszę wstać o 6, więc zanim się położę, zostanie mi jakieś 5 godzin snu, jutro to samo. Jeszcze najgorsze, że o tej 7 mam chemię. Mój mózg nie pracuje przecież o tak nieludzkiej godzinie, zaczyna dopiero koło 9-10. Jestem głupi, wiem, ale zastanawiam się nad przyniesieniem zaświadczenia od lekarza, że lekcje mogę zaczynać najwcześniej o 9. Jednak chyba byłaby to lekka przesada.
Z tego wszystkiego zapomniałem krótko opracować przykładowy temat na ustny DSD, ale zrobię to jutro na okienku, a nawet, jak nie, to nic się nie stanie haha
Jutro będę kontynuował poszukiwania nauczyciela rysunku dla R., mam już nawet pomysł.
Zacząłem (po raz setny chyba) zdrowo się odżywiać, bawię się na przykład w robienie ciekawych sałatek na lunch do szkoły.
R.
A w słuchawkach brzmi: (piękne i prawdziwe w moim przypadku)

9/19/2014

[227] Piąteczek

Było tak jak chciałem, a mianowicie na HiS rozmawialiśmy o aktualnej sytuacji politycznej w Polsce i na świecie, nie zajmowaliśmy się na szczęście historią. W klasie Sorka zrobiła podobno wczoraj awanturę, że nic im się nie chce robić, w związku z czym będą mieć normalne lekcje z podręcznikiem. Mi też to chciała zafundować, ale powiedziałem, że ja się w żadnym stopniu nie utożsamiam z tą klasą, a należę do niej tylko formalnie, bowiem cokolwiek łączy mnie tylko z dwoma kolegami z tejże klasy, a z klasą jako taką - zupełnie nic. I podziałało, bo to (smutna) prawda.
Tak więc historia przebiegła przyjemnie, na koniec rozmawialiśmy sobie jeszcze o lekarzach w naszym mieście. Doszliśmy do wniosku, że teraz coś takiego jak 'powołanie' prawie nie istnieje, większości lekarzy zależy tylko na kasie. Smutne...
Miałem tylko historię, więc po lekcji pokręciłem się jeszcze chwilę po szkole, po czym pojechałem do domu. Porobiłem sobie trochę cytologii i ustalania wzorów związków. Koło 17 poszedłem na rower. Poszedłem sam, bo nikt nie miał czasu. Miałem zamiar zrobić standardowe 15 km, ale tak dobrze mi się jechało, że zrobiłem ostatecznie 25 w godzinę. Nie najgorzej, biorąc pod uwagę, że na górskim raczej siłą rzeczy nie mknie się zbyt szybko. Spaliłem 600 kalorii, więc kiedy wróciłem do domu, mogłem z czystym sumieniem zjeść obiad (w sumie to nawet całkiem zdrowy). Zanim wziąłem prysznic, poszedłem z psem na spacer i zjadłem rzeczony obiad, zrobiła się 20. Nic więcej nie chciało mi się robić, więc obejrzałem jakiś film sensacyjny, śmieszny swoją drogą.
Jutro muszę pouczyć się cytologii i nerwowego, zrobić pierdylion zadań z chemii i trochę z matmy. Nie mogę się zebrać do tego 'Wesela' jakoś.
Chyba będę zaraz zbierać się spać, bo rower mnie pozytywnie wykończył. Nie wiem, jak to zrobiłem, ale tak dziwnie wczoraj się ułożyłem w trakcie snu, że przy odwracaniu głowy w prawo, okropnie boli mnie ta strona karku. Najgorsze jest to, że już kilka razy smarowałem maścią przeciwbólową, jednak nic to nie pomogło. Robiłem sobie masaż, nagrzewałem to miejsce, rozciągałem i nic. Tabletek nie chcę brać, bo nie bardzo mogę. Nie mam pojęcia, jak to się stało, pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło. I przecież nawet śpię zawsze bez poduszki, bo to dobrze robi na plecy... Miejmy nadzieję, że dziś będzie lepiej.
R.

9/18/2014

[228] :)

Miałem dziś całkiem przyjemny dzień, jak rzadko kiedy. 
Zupełnie inaczej było wczoraj. Lekcje skończyłem bowiem o 11, ale musiałem zostać jeszcze trochę w szkole, bo mam też inne zobowiązania. Byłem więc w domu koło 14. Zjadłem obiadek, przeczytałem jeden temat z cytologii. Bardzo zachciało mi się spać, gdyż trzy dni z rzędu spałem po 5 godzin na dobę. Stanowczo za mało. Dlatego położyłem się pod kocykiem na kanapie w salonie, aby uciąć sobie półgodzinną drzemkę. Ledwo przysnąłem, przylazła mama z pracy i włączyła telewizor. Nie dało się już dalej tam spać, nawet poduszki go nie zagłuszały. Przeniosłem się więc bez słowa wyjaśnienia i w pełnym ubraniu do swojego łóżka. Padłem, owinąłem się w kołdrę, głowę wsadziłem między poduszki, zakryłem oczy i zasnąłem. Było to o 16, a obudziłem się (a raczej obudzili mnie) po 18. W ogóle spojrzałem na zegarek przy łóżku i pokazywał 6, przeraziłem się, że to 6 rano następnego dnia. Nieprzytomny zwlekłem się z łóżka, choć mój organizm mógłby spokojnie spać do rana. Poszedłem z psem na spacer i zrobiłem jeszcze kolejny temat z cytologii. Później położyłem się spać wyjątkowo wcześnie, bo o 22 30, a wstałem o 9 następnego dnia. Wreszcie się wyspałem i mogłem normalnie funkcjonować, co zapewne też miało wpływ na przebieg dzisiejszego dnia.
Dzisiaj bowiem miałem tylko niemiecki o 12, było ciekawiej niż zwykle, gdyż robiłem próbne egzaminy DSD. Później mniej więcej do 15 siedzieliśmy i gadaliśmy sobie z kumplem, R. Bardzo spodobał mi się jego pomysł, bowiem R. chce sobie zrobić "Kac Vegas w Krakowie". Zazdroszczę mu polotu, jest ode mnie młodszy o rok, a ma taką fantazję.
Następnie o 16 byłem w domu, zjadłem obiad i o 16 20 musiałem wyjść na inne spotkanie. Wróciłem koło 19, ale od razu poszedłem na spacer z psem i zrobiła się prawie 20. Teoretycznie miałem przygotować się na jutro na Historię i społeczeństwo z postaci Dmowskiego i Piłsudskiego, ale czas nie pozwolił. Cóż, tydzień temu miałem historię I wojny światowej, to w tym tygodniu zrobimy sobie społeczeństwo, czyli pogadamy o aktualnej sytuacji politycznej, bowiem wiele się dzieje.
Bardzo polecam przeczytać sobie ten artykuł o efektywnej nauce:
R.
P.S.
Mam znaleźć dla R. nauczyciela rysunku i głowię się teraz, jak to zrobić, póki co mam tylko dziwne pomysły...

9/17/2014

[230] ***

Jestem tak zmęczony, że nie mam siły nic pisać. Dziś też się nie wyśpię niestety. Niemniej jednak idę spać.
R.

9/15/2014

[231] Poniedziałek

Dzisiejszy dzień był dość ciężki. Spałem niecałe 5 godzin, wstałem o 6, ale miałem raczej spowolnione obroty. Wyjechałem rowerem z domu za 5 siódma, a lekcja zaczynała się o 7 10. Jednak wniosek z tego jest taki, że jak się chce, to można. W szkole byłem w 10 minut, a zwykle zajmuje mi to 20. Nie obyło się bez nieprzyjemnych incydentów, bowiem wchodzę na przejście z rowerem na zielonym, a samochody dalej jadą. Kierowcę, który prawie mnie potrącił, zwyzywałem najgorzej, jak się dało i wysłałem go do wszystkich diabłów.
Na chemii zacząłem organiczną. Trochę opornie idą mi te zadania, ale początki są zawsze najtrudniejsze. Na okienku odpocząłem chwilę i powtórzyłem bio i polski. Na polskim na szczęście tylko oglądałem "Wesele", a jutro będę kontynuował.
Na biologii przez całą godzinę robiliśmy zadania maturalne z jakiegoś tajemniczego zbioru ćwiczeń z Omegi. Nauczycielka mnie pochwaliła i powiedziała, że bardzo ładnie nauczyłem się wydalniczego! Szok!!! Raczej rzadko zdarza się jej tak komukolwiek powiedzieć. Cieszę się, bo zaczęła uczyć mnie 'wstrzelania się w klucz'. Poza tym bardzo poleciła mi ten zbiór zadań z Nowej Ery 'Teraz matura'. Mówiła, że przeczytała sporo zadań i bardzo się jej podobają, typowo maturalne, a zna się na rzeczy. Ja zostawiam je sobie jednak na powtórki przed maturą w II semestrze.
Później miałem jeszcze niemiecki, ale to była raczej przegadana lekcja. Rozmawialiśmy m. in. o korkach, ale stwierdziła, że 'na cholerę' mi te korki, jak i tak mam indeks. 'Żeby tylko kasę wywalać?' Chyba rzeczywiście je sobie odpuszczę. Uwielbiam moją Soreczkę, nawet się z nią dzisiaj przejechałem kawałek samochodem.
Umówiłem się też na matematykę, Pan Doktor Hab. wydaje się być bardzo miły, chociaż ocen wyższych niż 2 raczej się nie spodziewam, ale przecież oceny w liceum nie świadczą absolutnie o niczym (powiedział ten ze średnią 5,14).
Siedziałem sobie w szkole do 4, trochę towarzysko, a trochę przez formalności (kolejne).
Kiedy wróciłem do domu, nie miałem na nic siły. Musiałem odsapnąć. Za naukę wziąłem się koło 19, ale porobiłem tylko trochę zadań z organicznej na jutro.
Jestem niepocieszony, że lato i ciepłe dni już się kończą. Uwielbiam bowiem pędzić na rowerze, do granic wytrzymałości swoich mięśni. Najbardziej lubię stan, kiedy nie myślę już ani o bólu nóg, ani o innych sprawach podczas jazdy. Wyłączam myślenie. Ten stan jest po prostu nieziemski. Wrzucam obie najwyższe przerzutki, jestem tylko ja, rower i pusta droga. Super! A uczucie, kiedy po zejściu z roweru nie można chodzić - bezcenne. Za to dzięki temu nogi robią się coraz ładniejsze.

Lecę spać, bo mi zaraz głowa odpadnie ze zmęczenia.
R.
Bardzo ładna piosenka, w sumie nawet prawdziwa:

9/13/2014

[233] Podsumowanie

Post będzie długi, gdyż w tym tygodniu trochę się działo.
Najważniejsze z tego wszystkiego jest to, że wreszcie mam jako-tako ustalony plan. Muszę umówić jeszcze matmę i będzie już wszystko.
Innym ciekawym wydarzeniem było ustalanie chemii. Otóż okazało się, że w mojej szkole nie ma chętnego nauczyciela do uczenia mnie. Nauczycielka mojej klasy nie, bo nie, inna nie, bo ma dużo godzin, a ta, z którą miałem w zeszłym roku też nie, bo również ma dużo godzin (całe 7 w tygodniu!). Wstępnie dyrektor przydzielił mi właśnie tę ostatnią. Okej, więc idę do niej i mówię, że chcę się umówić. Na to ona, że nic o tym nie wie, ale i tak mnie nie weźmie, bo nie ma czasu. Spoko. Było już koło 14, więc dyrektora nie było. Wysłałem następnego dnia do niego wychowawcę. Z jego późniejszej relacji dowiedziałem się, że dyrektor, jakby to powiedzieć, troszeczkę się wściekł. Stwierdził, iż dokonał przydziału godzin poszczególnym nauczycielom, przygotował dokumenty do urzędu i nic go nie obchodzą jakieś obiekcje ze strony nauczycielki. Ma mnie wziąć, bo to jest polecenie służbowe i koniec. Ach ten pan dyrektor. Wychowawca zadzwonił więc do tej nauczycielki i poinformował ją o rozstrzygnięciu. Nie była zadowolona, wręcz bardzo niezadowolona, ale nic nie mogła zrobić. Koniec końców zadzwoniła do mnie (sama z siebie!) następnego dnia i umówiliśmy się na lekcje. Była miła. Średnio mi się jednak one uśmiechają - dwa razy na 7 rano.
Poza tym miałem jeszcze polski, skończyliśmy (w dwie lekcje) "Ludzi bezdomnych" i od poniedziałku zaczynamy "Wesele". Nie chce mi się tego czytać, dlatego ograniczę się do streszczeń i opracowań, które de facto nauczycielka sama mi daje...
Angielski się znowu nie odbył, ale to żadna strata. Biologia również, jednak od poniedziałku będzie już regularnie. Miałem też historię, nastawiłem się na dyskusje o aktualnej sytuacji politycznej, a tu (niemiła) niespodzianka - będziemy mówić o I wojnie światowej. Nuda.
Najlepsze, że muszę przynieść usprawiedliwienia za pierwszy tydzień września, chociaż dokumenty o NI złożyłem w poniedziałek pierwszego...
Z ciekawszych rzeczy: poznałem kolejną studentkę leku na WUM-ie. Nie pocieszyła mnie, bo mówi, że I rok był dla niej koszmarem. Tzn. w sensie ilości materiału do ogarnięcia. Natomiast był też pozytywny akcent: ludziom z mojej szkoły bardzo łatwo jest odnaleźć się na tej uczelni, bo jest nas tam po prostu dużo na wszystkich latach. Trochę mnie to uspokoiło.
Haha w ogóle mam nowy sposób, co robić, jak nie chce mi się pracować na lekcji. Otóż najlepiej jest przywołać temat znienawidzonego przez nauczycieli dziennika 'elektrycznego', na który klną, ile wlezie. Schodzi do końca lekcji.
Z tego wczorajszego wesela zebrałem się w końcu koło pierwszej. Chciałem poczekać do tortu. Swoją drogą jestem pozytywnie zaskoczony, jak mocną mam głowę. Wypiłem sporo, a w ogóle nie czułem. Może to dlatego, że cały czas coś przegryzałem... 
Rodzice mówili, że możemy wrócić razem, ale oni siedzieli w końcu do czwartej nad ranem, a ja już wtedy słodko spałem. Byłem zdziwiony, jak mało zapłaciłem za taksówkę, bo jednak kawałek jechałem. Oczywiście jak zwykle zapomniałem kluczy. Na szczęście siostra była w domu, ale już dawno spała. Zastosowałem swoją ulubioną metodę, aby dostać się do domu w nocy. Mianowicie dzwoniłem bez przerwy dzwonkiem przez trzy minuty. Tak, dzwonkiem. Jest głośniejszy niż domofon, którego raczej by nie usłyszała. Koniec końców efekt był taki, że udało mi się ją zbudzić i wpuściła mnie do domu.
Zaczynam trochę panikować, poważnie zastanawiam się nad korkami z chemii. Z tym, że nie jest to takie proste. Muszę uruchomić kilka kontaktów (a raczej moja mama), bo u mnie w mieście bardzo ciężko załapać się na korki do dobrego nauczyciela-egzaminatora. Nie wiem, zobaczymy.
A teraz bardzo przyjemny wieczór. Rodzice po południu wyjechali sobie, wrócą jutro wieczorem, więc jesteśmy sami z siostrą w domu. Ona siedzi sobie grzecznie u siebie w pokoju przed laptopem, a ja mam cały dom dla siebie. Wezmę więc sobie długą kąpiel, a później może pooglądam ID Discovery. Polecam, szczególnie 'Doctor G'.
Życzę Wszystkim równie miłego wieczoru!
R.

9/12/2014

Wesele vol. 2

Kolejne wesele. Siedzę tu i nudzę się, właściwie nikogo nie znam. Nawet się trochę upiłem, ale jakoś tego nie czuję. Pomieszałem wszystko co było i nie czuje się lepiej. Bimber jest paskudny, nawet wypiłem trochę wódki, ble. Nie wiem, czy dobrze robię. Chyba zaraz zamówię taxi i wrócę zurück nach Hause. 
A najlepsze, że na poniedziałek mam przeczytać Wesele Wyspiańskiego.
R.

9/09/2014

[237] Biofeedback

Przepraszam za brak posta wczoraj, ale miałem dołek trochę. W ogóle coraz bardziej przeraża mnie, jak ludzie, a właściwie ludzie w moim wieku, potrafią być dla siebie nawzajem okrutni, w dodatku bez jakichś konkretnych i uzasadnionych powodów. (Nie, nie piszę w tej chwili o czymś, co spotkało mnie, lecz mojego przyjaciela R. Taka luźna dygresja...)
Dzisiaj natomiast zostałem w domu, gdyż nie miałem akurat żadnych lekcji. Ogarnąłem biochemię, wydalniczy i trochę redoxy z chemii. Więcej mi się już nie chciało.
Zapisałem się na biofeedback EEG, chcę chodzić przez cały rok, aż do matury. Jutro mam pierwszą sesję. Jestem mega ciekawy, jak to wszystko wygląda, ale słyszałem, że bardzo pomaga np. w nauce do egzaminów i z radzeniem sobie w sytuacjach stresowych. W sumie trening ten został opracowany swego czasu przez NASA, więc może być fajnie. Dla niewtajemniczonych: Biofeedback
Poza tym może uda zrobić mi się jutro lekcję biologii. Mam w planach również umówić się wreszcie na matematykę z moim Panem Dr i na chemię. Średnio mi to pasuje, bo będę musiał czekać na sorkę od chemii 3 godziny zegarowe. Mam niby numer telefonu, ale jakoś wolałbym to załatwić osobiście. Cóż, jeśli akurat nie będę miał co robić przez te 3 godziny, to raczej nie będę czekać i wrócę do domu.
Hehe dostałem wczoraj pierwszą ocenę w tym roku: śliczne 6 z wypracowania z niemieckiego. Oby tak dalej.
Dowiedziałem się też, że jeśli chcę np. podczas pisania matury pić wodę, przyjąć leki albo zjeść batonika (!) itd., muszę mieć odpowiednie zaświadczenie lekarskie o takiej potrzebie. Chore. Niemniej jednak przyniosę takie zaświadczenie do końca września razem z innym i deklaracją maturalną.
A i jeszcze powiesiłem sobie nad biurkiem wzoru pierścieniowe rybozy, deoksyrybozy, glukozy etc. Może dzięki temu wreszcie je zapamiętam
R.

9/07/2014

[239]

Dzisiejszy dzień minął pracowicie. No, w miarę. Zacząłem się uczyć już od 9, najpierw polski, potem niemiecki, później znowu polski, dalej biologia i tak zeszło z krótkimi przerwami dla psa do 16. Uczyło mi się dobrze, bowiem byłem sam w domu, wreszcie mogłem wykorzystać potencjał swoich głośników, chociaż i tak tylko w połowie. Jakbym włączył na maxa byłoby chyba jak w klubie.
Później trochę dłuższa przerwa i rowerek, a później spacer z psem. Bardzo przyjemny dzień. Udało mi się sklecić pracę z niemieckiego, mam nadzieję, że nie narobiłem głupich błędów, jak zwykle.
Jutro do szkoły na 9, najpierw polski, później 2 okienka (zjem śniadanie i może pouczę się bio), a dalej niemiecki. I tym sposobem najpóźniej o 13 będę w domu, jeśli nic się nie zmieni.
Bardzo odpowiada mi taki tryb, bo wreszcie czuję, że normalnie pracuję, a raczej będę pracował, jak już się wszystko do końca poukłada z planem i nauczycielami. Póki co gonię klasę, bo jestem średnio 2 działy z każdego przedmiotu za nimi w tyle.

R.
Cały czas słucham Bena:

9/06/2014

[240]

Miało to wyglądać inaczej. Obudziłem się przed 8, myślałem, czy by nie wstać i nie zacząć się uczyć z rana, ale czułem się jeszcze bardziej zmęczony, niż kiedy kładłem się spać. Dlatego też z trudem zasnąłem ponownie i pospałem do 11 30. Zanim się ogarnąłem, zrobiła się 13 30. Pouczyłem się trochę bio, a konkretnie biochemii, ale o 15 poszedłem na rower. Kiedy wróciłem było już po 16. Zostałem zagoniony przez rodziców do szykowania grilla i łącznie z owym grillem trwało to do 17 30. Potem pouczyłem się jeszcze trochę tej biologii i poczytałem 'Ludzi bezdomnych'. Stwierdziłem, że nie dam rady skończyć tego na poniedziałek + jeszcze samodzielnie ogarnąć teorię z Młodej Polski. Nie wiem, co to będzie... Czas pokaże. Mało tego na poniedziałek muszę napisać wypracowania na niemiecki pod kątem egzaminu DSD. Super.
Postanowiłem, że te soboty i niedziele muszą wyglądać zdecydowanie inaczej, bo nie dam rady z maturą.
R.

9/05/2014

[241] Zmiana

Dziś jest dzień kilku ważnych zdarzeń. Po pierwsze - otrzymałem kolejne stypendium, całkiem przyzwoite, coś koło 4 tys. Po drugie - dostałem nowego nauczyciela od matmy, innego niż ma moja klasa. Cieszę się z tego, bo choć podobno Pan Doktor Habilitowany Profesor Nadzwyczajny (serio ma taki tytuł, wykłada na paru uczelniach) strasznie ciśnie, ze sprawdzianów są praktycznie same gały, ale za to tłumaczy świetnie. W tej chwili ma z nim tylko jedna klasa w mojej szkole i jest bardzo zadowolona, gdyż wcześniej uczyła ich właśnie ta moja (była już, uff) nauczycielka. Fajne uczucie wiedzieć, że ani z tą matematyczką, ani z inną chemiczką nie będę miał już nigdy nic wspólnego, pomimo że moja klasa i owszem. Tak za jedną, jak i za drugą nie przepadałem.
Haha teraz już przynajmniej rozumiem, dlaczego dyrektor tyle zwlekał ze złożeniem dokumentów do wydziału edukacji urzędu miejskiego. Przejął się chłopina, że będę zdawać matmę R, a mam jej tylko 2 godziny w tygodniu w szkole i w dodatku z marną nauczycielką. No proszę, kto by się po nim tego spodziewał...
Z lekcji odbył się dziś tylko polski. Sorka nie była zadowolona, że finalnie przeczytałem tylko 'Chłopów' i zacząłem 'Ludzi bezdomnych'. O olimpiadzie ani o maturze już nawet nic nie wspominałem... W listopadzie jedziemy z nią na koncert do Opery Narodowej. Cieszę się, bo bardzo lubię bywać w takich miejscach, np. w Teatrze Narodowym. Poziom jest tam po prostu mistrzowski. A poza tym będzie pretekst żeby znowu pojechać na weekend do Warszawy do K.
Biologia się nie odbyła, bo nauczycielka nagle chce czekać na oficjalny przydział godzin. Niech sobie czeka, mi jest wszystko jedno. I tak nie mam jakoś na razie ochoty na te lekcje za bardzo.
W szkole jeszcze mi trochę zeszło, ale bardziej towarzysko niż edukacyjnie :) W domu byłem po południu. Musiałem odpocząć. A później porobiłem coś niecoś zadanek z chemii, zaczynam powtórki do matury. Dzisiaj mole, nudzą mnie te zadania.
R.
Fajna nutka:

9/04/2014

[242] Głos rozsądku

Uff nareszcie skończyłem. Immunologia i zadanka do niej ogarnięte, wydalniczy też jako-tako. Jestem strasznie zmęczony, od 6 rano na nogach. Myślałem, że po matmie poczekam sobie trochę i będę miał angielski. Czytam więc sobie bio, a tu nagle (nie)spodzianka: sms - Soreczka się nie wyrobi. Cóż, żadne zaskoczenie. Poszedłem więc na niemiecki mojej teoretycznej grupy, głównie po to, żeby sobie pogadać, tak z dwoma kumplami P. i M., jak i z Sorką. (Swoją drogą straszne co ta matura robi z ludźmi, P. co najmniej poważnie zaniedbuje przez nią swoją pasję, do której ma ogromny talent. Szkoda, bo wiem, że to kocha i zawsze sprawiało mu dużą satysfakcję, bo i spore sukcesy były <smuteczek>) I czas jakoś zleciał. O 12 byłem w domu, próbowałem czytać trochę tej immunologii, udało mi się tylko jeden temat, ten o chorobach. Dalej nie dałem rady. O 14 musiałem znowu wyjść, bo o 15 lekarz. Wróciłem do domu przed piątą, ogarnąłem wydalniczy i porobiłem zadań z odpornościowego. No i zeszło do 21, z małą przerwą.
Abstrahując już od tego, rozmawiałem dziś poważnie z osobą, która jest moim 'głosem rozsądku'. Podjąłem decyzję, że z trudem, ale odmówię mojej polonistce startu w olimpiadzie. Boję się, jak na to zareaguje, może mnie nie zabije... Odpuszczę też maturę R z polskiego, no chyba, że coś mi się jeszcze odmieni do lutego. Co ponadto? Pisałem już kiedyś o korkach, ale teraz trochę panikuję i myślę nad takowymi z bio i chem. Niemniej jednak pozostanę raczej tylko przy matmie. W sumie to nauczanie indywidualne jest trochę jak korki, w szczególności, gdy skończę materiał w grudniu, to będziemy rozwiązywać z nauczycielami (wszyscy starzy egzaminatorzy) przez 4 miesiące próbne matury, powtarzać i oczywiście intensywnie się pytać z bio. Od matmy nauczycielkę mam średnią, tzn. nie umie za bardzo tłumaczyć, ale jest jakimś tam nauczycielem-konsultantem od matematyki dla innych nauczycieli, więc przynajmniej jest na bieżąco ze wszystkimi cudownymi pomysłami odnośnie nowej matury. Od chem jestem bardzo zadowolony z nauczycielki, wiele osób, także z mojej klasy, chodzi do niej na korki. Z bio również, bo bardzo dobrze wie, o co pytają na maturach. Przepraszam za ścianę tekstu, ale porządkuję swoje myśli pisząc. Także korki z bio i chem chyba nie są niezbędne, w przeciwieństwie do matmy. Moja klasa ma w tym roku 6 godzin planowo + 2 godziny fakultetów tygodniowo, a ja tylko 2. I znamienna większość zdaje P, nie wiem, czy ktoś oprócz mnie porywa się na R. Dlatego przyda się pójść do dobrego korepetytora. Nie wiem tylko jeszcze do kogo. Na pewno będzie to nauczyciel z mojej szkoły. Mam dylemat, bo jeden mieszka dwie minuty pieszo ode mnie, ale nie wiem, jak uczy do R, bo do podstawy ponoć świetnie. Z kolei drugi, o którym słyszałem co najmniej 3 bardzo dobre opinie, mieszka na drugim końcu miasta, koło P. Więc ciężka decyzja przede mną, ale to dopiero w październiku.
Wow, ale odbiegłem od tematu. Wracając do rzeczonego, to z moim 'głosem rozsądku', który maturę m.in. z bio ma już za sobą, doszliśmy do następujących wniosków:
1. Nie można być dobrym ze wszystkiego, trzeba wybrać sobie profesję.
2. Powtórki 'od początku' z bio trzeba zacząć już od września, a całość powtarzać zdecydowanie więcej, niż 2 razy. Ile dokładnie, oczywiście nie da się określić - po prostu aż do całkowitego nauczenia się.
3. Lepiej teraz zrobić więcej i mieć w kwietniu więcej luzu, niż obudzić się na miesiąc przed maturą z ręką w nocniku.
Hmmm i znowu wyszło dużo tekstu... Nie mam siły pisać dalej. Lecę zjeść jakąś delikatną kolację, wziąć prysznic i odpoczywać przed lapkiem i TV, a potem wreszcie spać.
R.
P.S.
Wczoraj miałem otrzymać od wychowawcy telefon z informacją od dyrektora, że mogę już się oficjalnie umawiać. Ani wczoraj, ani dziś nie otrzymałem żadnego telefonu. Widziałem się i z wychowawcą, i z dyrektorem, a żaden nic nie wspominał. Ja do żadnego dzwonić nie będę. Dlatego powiedziałem sobie, że mam totalnie wywalone na tego dyra i jego śmieszny 'zakaz' umawiania się z nauczycielami. Co on mi zrobi za to, nakrzyczy na mnie? Chociaż ja bym mu nie radził. Więc od jutra umawiam się ze wszystkimi nauczycielami już jawnie i oficjalnie!

9/03/2014

[243]

Robi się stopniowo coraz ciężej. Dzisiaj rano miałem pierwszą biologię, oczywiście przez 20 minut pytaliśmy się, z tego, z czego miałem się przygotować. Później przerobiliśmy szybko odporność swoistą, ale i tak musiałem się dziś tego pouczyć w domu. Następna lekcja w piątek i mam przygotować się właśnie z immunologii i układu wydalniczego. Dodatkowo jutro o 7 rano matma, więc musiałem powtórzyć ciągi. Zajmiemy się granicami i jak dobrze pójdzie, zakończę ciągi na początku przyszłego tygodnia. Później do końca września tylko trygonometria i zaczynamy trzecią klasę. Także dzień był dziś szybki. A jutro będzie dziwny. Po tej matematyce czekam 3 godziny na angielski. Mógłbym wrócić do domu, ale zostanę w szkole w swojej sali (tylko ja z niej korzystam w tym roku), w ciszy pouczę się biologii, kupię i zjem sobie w spokoju śniadanie, na przerwach pogadam z kolegami i pójdę do nauczycieli. Powinno być okej. Robi się coraz bardziej monotonnie, ale może to i dobrze, zawsze brakowało mi takiej rutyny.
A tymczasem zbieram się powoli spać, bo muszę wstać jutro o tej nieludzkiej porze :(
R.
P.S.
Miałem wrzucić ten link już wczoraj, ale zapominam. Bardzo polecam obejrzeć wszystkim przyszłym lekarzom ;)

9/02/2014

[244] Bałagan

Piszę krótko, bo jestem zmęczony i nie mam za bardzo siły. Rano byłem u lekarza, nie zdążyłem nawet zjeść śniadania. Później pojechałem do szkoły, poumawiałem się wstępnie na lekcje. Koło 10 30 wróciłem do domu, by na 13 30 znowu jechać do szkoły, ale tym razem już rowerkiem. Odbyłem kolejną rozmowę z dyrektorem, który powiedział, żebym póki co nie umawiał się z nauczycielami. Już trochę za późno hehe. No ale, mam nadzieję, że głowy mi nie urwie. Po tej rozmowie ustaliłem jeszcze terminy dwóch lekcji, odebrałem dyplom z wczoraj (nawet fajny). Jutro mam już pierwszą lekcję - biologię, w związku z czym musiałem powtórzyć, a właściwie nauczyć się od nowa, krążenia i immunologicznego. Krwionośny wydaje mi się, że umiem. Gorzej odpornościowy, stanąłem na odporności swoistej, której nie mogę zrozumieć. Mam nadzieję, że sorka, jak już mnie jutro gruntownie przepyta, wytłumaczy mi to. A tymczasem padam, spałem może z 6 godzin, na nogach jestem od 6 30 (czyli ponad 16 godzin), a jeszcze muszę siąść raz nad planem, ażeby ułożyć go od nowa oraz poczytać trochę tych "Ludzi bezdomnych". W ogóle bardzo dobrze się czyta tę książkę, wciągnęła mnie. Kurczę, rok szkolny się jeszcze dobrze nie zaczął, a ja już jestem zmęczony wieczorem, oj niedobrze to wróży...
A w ogóle hit dzisiejszego dnia. Mamy bowiem od tego roku dziennik 'elektryczny', przynajmniej według mojej biolożki i polonistki.
I znowu nie posprzątałem w pokoju.
R.
Słucham sobie przed snem (albo przy nauce biologii), wycisza i relaksuje:

9/01/2014

[245] 9/1

Nie lubię swojej szkoły, głównie dlatego, iż nie ma w niej takiego dnia, aby coś się nie zadziało. Już 1. września miałem trochę nerwów, ale od początku.
Rozpoczęcie miałem o 10, pojawiłem się w szkole jakoś o 9 45. Zgodnie z moim 5-letnim zwyczajem nie chodzę na apel ani na rozpoczęcie, ani na zakończenie roku. I dzisiaj się to na mnie zemściło, bowiem mój kochany wychowawca nie raczył mnie poinformować, że mam odbierać oficjalnie jakąś ważną nagrodę, głównie za olimpiadę. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że większość nauczycieli widziała mnie wcześniej siedzącego na korytarzu. I oczywiście wyczytywali kilka razy moje nazwisko przed całą szkołą, a mnie nie ma. Tak więc później, kiedy wszyscy wychodzili już z apelu, mijając mnie, mówili mi o tym, a nauczyciela od historii (nawiasem mówiąc przemiła kobieta, serio) nawet strasznie na mnie naskoczyła. Musiałem się nieźle tłumaczyć, ale ostatecznie (chyba) przed wszystkimi wyszedłem z twarzą.
Później pojechałem odebrać orzeczenie w sprawie nauczania indywidualnego. Z tego wszystkiego zagapiłem się i przejechałem dwa przystanki dalej. Musiałem lecieć potem kawał na piechotę, ale no cóż, za głupotę się płaci. Odbiór orzeczenia trwał może ze 40 minut, bowiem dopiero jak przyszedłem, zabrali się za jego drukowanie i pieczętowanie. Następnie wróciłem do szkoły, zahaczając przy okazji o sklep papierniczy. W tym roku nie kupowałem x zeszytów, tylko jeden gruby kołonotatnik z sekcjami i brulion do matmy. Trochę już jak 'sztudent'. Kiedy dotarłem do szkoły, musiałem poczekać na szanownego pana dyrektora, z którym to odbyłem ciężką rozmowę, że jak to, przecież przy 12 godzinach nie przygotuje się do matury itd. itp. ble ble ble. Nawet w sumie nie chciało mi się mu niczego tłumaczyć i wyjaśniać, bo sprawie nauczania indywidualnego nie ma on zupełnie nic do powiedzenia.
Zapomniałbym napisać o sytuacji, na którą czekałem całe wakacje. Mianowicie wchodzę do sekretariatu, pytam się, czy szef jest (nie było) i pytam się grzecznie, czy wobec tego mogę złożyć teraz dokumenty. Pani sekretarka podniesionym głosem, oburzona, dosłownie krzyknęła: "Jakie dokumenty?!!!". A ja na to spokojnie, szybko i zwięźle: "wf, religia i wdż". Nie przyjęła, kazała mi czekać na dyra. Taka zapracowana, aż mi jej szkoda.
A później już luzik. Miłe popołudnie. Miałem w planach ogarnąć ten burdel, który nazywa się moim pokojem, ale mi się odechciało.
Podsumowując: działo się dzisiaj!
R.

8/31/2014

[246] Goodbye holidays :(

Ostatni dzień wakacji. Smuteczek :( Przydałby się jeszcze z miesiąc, wtedy byłoby optymalnie, ale cóż. W Niemczech mają krótsze wakacje i jakoś, wcale nie najgorzej, żyją, ale to już inna sprawa.
Tak więc ostatni dzień wakacji minął słabo. Obudzili mnie o 13 30 i okazało się, że jestem zaproszony na 'rodzinny' obiad z racji tego, że nie było mnie wczoraj na tym nieszczęsnym weselu. Musiałem już pójść. Wszystko odbywało się w tym samym hotelu. Najpierw był obiad w formie szwedzkiego stołu, nawet niezły. Nie powiem, pojadłem sobie. Później podali jeszcze taki normalny obiad, w sensie kelnerzy przynosili, ale nie miałem już na niego miejsca, a był ponoć bardzo dobry. Walić to. No i było bardzo dużo różnych ciast i deserów, które uwielbiam i mogę je jeść, przepraszam za określenie, 'do porzygu' (prawie miałem taki moment). Od razu mówię, że nie jestem gruby czy coś, właściwie to mam prawie niedowagę. Resztę czasu spędziłem mniej więcej w ten sposób, siedząc sobie samemu wygodnie w fotelu w kącie na uboczu i sącząc piwko:
Później pojawili się moi kuzyni i oczywiście zaprosili mnie do wspólnego picia 'wódeczki'. Krzywo się na mnie patrzyli, jak powiedziałem, że nie lubię wódki (serio, jest obrzydliwa), a już jeszcze krzywiej, kiedy wyszliśmy na szluga, a ja oznajmiłem im po raz setny, że przecież nie palę. Koniec końców nie było nawet najgorzej, nie wypiłem dużo, może ze 3 piwka, bo po prostu nie mogę więcej, a nawet tyle nie powinienem przy swoich lekach, ale też chcę chociaż trochę 'żyć'.
Abstrahując już od tego wszystkiego, wakacje dobiegają końca, zostało ich dokładnie 5,5 godziny. Chciałem je zakończyć maratonem rowerowym, ale ze względu na to piwo chyba sobie odpuszczę. To znaczy w ogóle nie jestem pijany czy coś, co to są 3 piwa, jednak znając moje szczęście akurat spotkałbym kontrolę policji. Mojego dziadka już kiedyś złapali na rowerze jak było po paru browarach. Wszyscy byli po prostu w szoku, bo rzecz miała miejsce w malutkiej wsi. Pięknie podsumowuje to poniższy cytat:


Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. 
(Mt 25:13)

Znowu odbiegam od głównego tematu. Koniec wakacji, a więc trzeba spinać pośladki i brać się do roboty. Właśnie dlatego umieściłem dla Was, Drodzy Czytelnicy, oraz dla siebie bardzo motywujący gadżet na górze paska po prawej stronie. Również każdy post swoim tytułem zarówno Wam, jak i mnie, przypominać będzie, który mamy dzień przed maturą. Tak więc koniec leniuchowania i do roboty!
Moje plany na jutro są trochę inne, niż co roku. Na 10 pójdę do szkoły na rozpoczęcie, ale nie będę szedł ani na oficjalny apel, ani na spotkanie klasy z wychowawcą. Podczas apelu pogadam sobie na korytarzu z kolegą, bo nie widzieliśmy się z miesiąc, a później pójdę pochwalić się swoim nauczycielom, iż mam przyznane to nauczanie indywidualne. Nie mogę doczekać się ich reakcji, a w szczególności reakcji dyrektora (który bardzo mnie lubi tak w ogóle). Dalej pójdę kupić sobie notatniki i inne drobiazgi piśmiennicze, a następnie udam się po odbiór magicznego orzeczenia. Jeśli zdążę, to złożę je dyrektorowi jutro razem ze stertą innych wniosków i oświadczeń (religia, w-f, wdż i inne), a jeżeli nie, zrobię to we wtorek. Nie jest źle, mogło być znacznie gorzej.
Pozdrawiam Wszystkich i delektujcie się ostatnimi chwilami wolności.
R.
Jak byłem dwa tygodnie w Warszawie na początku lipca, ta piosenka cały czas wszędzie leciała. Chcę przenieść się myślami w tamtą chwilę, if you know, what i mean.
P.S.
Najbardziej rozbawiły mnie dziś słowa mojej babci, która oczywiście opowiadała wczoraj wszystkim, że mam już wstęp na medycynę. A większość mówiła, że 'no ale czekaj, przecież on może jeszcze nie zdać matury'. Parsknąłem takim śmiechem, że aż to nieładnie wyglądało. Nie to, że jestem jakoś mega pewny siebie i zarozumiały, ale myślę racjonalnie, bo po 1. moja szkoła ma od lat stuprocentową zdawalność matur i w dodatku bardzo wysokie wyniki, a po 2. z polskiego biorę udział w olimpiadzie, a to 'troszeczkę' wyższy poziom niż matura P czy nawet R, z matmy P arkusze rozwalam już teraz na prawie 90%, zarówno te w domu, jak i te próbne matury w szkole, zaś z niemieckiego robię w tym roku certyfikat na poziomie C1 (poziom matury P to B1). To tak żeby wyjaśnić skąd mój niekontrolowany atak śmiechu. <zarozumiały ja>