8/31/2014

[246] Goodbye holidays :(

Ostatni dzień wakacji. Smuteczek :( Przydałby się jeszcze z miesiąc, wtedy byłoby optymalnie, ale cóż. W Niemczech mają krótsze wakacje i jakoś, wcale nie najgorzej, żyją, ale to już inna sprawa.
Tak więc ostatni dzień wakacji minął słabo. Obudzili mnie o 13 30 i okazało się, że jestem zaproszony na 'rodzinny' obiad z racji tego, że nie było mnie wczoraj na tym nieszczęsnym weselu. Musiałem już pójść. Wszystko odbywało się w tym samym hotelu. Najpierw był obiad w formie szwedzkiego stołu, nawet niezły. Nie powiem, pojadłem sobie. Później podali jeszcze taki normalny obiad, w sensie kelnerzy przynosili, ale nie miałem już na niego miejsca, a był ponoć bardzo dobry. Walić to. No i było bardzo dużo różnych ciast i deserów, które uwielbiam i mogę je jeść, przepraszam za określenie, 'do porzygu' (prawie miałem taki moment). Od razu mówię, że nie jestem gruby czy coś, właściwie to mam prawie niedowagę. Resztę czasu spędziłem mniej więcej w ten sposób, siedząc sobie samemu wygodnie w fotelu w kącie na uboczu i sącząc piwko:
Później pojawili się moi kuzyni i oczywiście zaprosili mnie do wspólnego picia 'wódeczki'. Krzywo się na mnie patrzyli, jak powiedziałem, że nie lubię wódki (serio, jest obrzydliwa), a już jeszcze krzywiej, kiedy wyszliśmy na szluga, a ja oznajmiłem im po raz setny, że przecież nie palę. Koniec końców nie było nawet najgorzej, nie wypiłem dużo, może ze 3 piwka, bo po prostu nie mogę więcej, a nawet tyle nie powinienem przy swoich lekach, ale też chcę chociaż trochę 'żyć'.
Abstrahując już od tego wszystkiego, wakacje dobiegają końca, zostało ich dokładnie 5,5 godziny. Chciałem je zakończyć maratonem rowerowym, ale ze względu na to piwo chyba sobie odpuszczę. To znaczy w ogóle nie jestem pijany czy coś, co to są 3 piwa, jednak znając moje szczęście akurat spotkałbym kontrolę policji. Mojego dziadka już kiedyś złapali na rowerze jak było po paru browarach. Wszyscy byli po prostu w szoku, bo rzecz miała miejsce w malutkiej wsi. Pięknie podsumowuje to poniższy cytat:


Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. 
(Mt 25:13)

Znowu odbiegam od głównego tematu. Koniec wakacji, a więc trzeba spinać pośladki i brać się do roboty. Właśnie dlatego umieściłem dla Was, Drodzy Czytelnicy, oraz dla siebie bardzo motywujący gadżet na górze paska po prawej stronie. Również każdy post swoim tytułem zarówno Wam, jak i mnie, przypominać będzie, który mamy dzień przed maturą. Tak więc koniec leniuchowania i do roboty!
Moje plany na jutro są trochę inne, niż co roku. Na 10 pójdę do szkoły na rozpoczęcie, ale nie będę szedł ani na oficjalny apel, ani na spotkanie klasy z wychowawcą. Podczas apelu pogadam sobie na korytarzu z kolegą, bo nie widzieliśmy się z miesiąc, a później pójdę pochwalić się swoim nauczycielom, iż mam przyznane to nauczanie indywidualne. Nie mogę doczekać się ich reakcji, a w szczególności reakcji dyrektora (który bardzo mnie lubi tak w ogóle). Dalej pójdę kupić sobie notatniki i inne drobiazgi piśmiennicze, a następnie udam się po odbiór magicznego orzeczenia. Jeśli zdążę, to złożę je dyrektorowi jutro razem ze stertą innych wniosków i oświadczeń (religia, w-f, wdż i inne), a jeżeli nie, zrobię to we wtorek. Nie jest źle, mogło być znacznie gorzej.
Pozdrawiam Wszystkich i delektujcie się ostatnimi chwilami wolności.
R.
Jak byłem dwa tygodnie w Warszawie na początku lipca, ta piosenka cały czas wszędzie leciała. Chcę przenieść się myślami w tamtą chwilę, if you know, what i mean.
P.S.
Najbardziej rozbawiły mnie dziś słowa mojej babci, która oczywiście opowiadała wczoraj wszystkim, że mam już wstęp na medycynę. A większość mówiła, że 'no ale czekaj, przecież on może jeszcze nie zdać matury'. Parsknąłem takim śmiechem, że aż to nieładnie wyglądało. Nie to, że jestem jakoś mega pewny siebie i zarozumiały, ale myślę racjonalnie, bo po 1. moja szkoła ma od lat stuprocentową zdawalność matur i w dodatku bardzo wysokie wyniki, a po 2. z polskiego biorę udział w olimpiadzie, a to 'troszeczkę' wyższy poziom niż matura P czy nawet R, z matmy P arkusze rozwalam już teraz na prawie 90%, zarówno te w domu, jak i te próbne matury w szkole, zaś z niemieckiego robię w tym roku certyfikat na poziomie C1 (poziom matury P to B1). To tak żeby wyjaśnić skąd mój niekontrolowany atak śmiechu. <zarozumiały ja>

8/30/2014

Super! vol. 2

Będzie trochę długo...
Dzisiaj był trochę zwariowany dzień, ale koniec końców całkiem spoko.
Poranek minął powoli i leniwie. Z nudów doszlifowałem te moje maturalne plany pracy na ten rok szkolny, po czym dowiedziałem się, że jednak muszę iść na głupi ślub. Piszę 'głupi', ponieważ panny młodej i jej rodziców nie trawię, ale to na ich własne życzenia. Jeżeli przez 5-8 (?) lat żyją obrażeni na mnie i moich rodziców, nie bardzo wiadomo o co, a na 2 lata przed ślubem swojej córki nagle znowu chcą być 'normalną' rodziną, tylko dlatego, że mój tata jest ojcem chrzestnym tej dziewczyny, no to sorry, ale ja czegoś takiego nie kupuję. Sam fałsz, ot co.
Na rzeczony ślub poszedłem tylko i wyłącznie dlatego, gdyż zmusiła mnie do tego moja mama (która nawiasem mówiąc też nie chciała w tym uczestniczyć), bo przecież wszyscy będą mówić, że jestem chamem, gburem etc., ponieważ wykręcam się z większości takich 'rodzinnych' imprez. No cóż, i tak wiem, że w ten sposób o mnie mówią, chociaż nie powiedzą mi tego prosto w oczy. Trudno, ich sprawa. Przecież lepsi są moi kuzyni i kuzynki, którzy nie mają wprawdzie praktycznie żadnych perspektyw tak edukacyjnych, jak i zawodowych, ale za to imprezują, ile wlezie. Zależy, jakie kto ma priorytety...
Wracając do tegoż ślubu, żeby podkreślić swoją niechęć do nich, nie zakładałem garnituru, lecz ubrałem się tak samo albo może niewiele lepiej niż na co dzień do szkoły. Niemniej jednak we wrześniu na drugi ślub i wesele (na które oczywiście się wybieram) innej osoby z mojej rodziny ubiorę się jak najbardziej elegancko. Taka właśnie ze mnie wredota.
Hmm, ciekawe, ile to państwo młodzi ze sobą wytrzymają... 2-3 lata, raczej nie dłużej. Podczas ślubu najbardziej podobał mi się moment składania przysięgi małżeńskiej. Pan młody wymawiał ją z takim przekonaniem, jakby czytał np. przepis na ciasto. Ale i tak nic nie przebije tych słów pana młodego: "W imię Ojca, i Ducha... yyy... tego... Amen". I w tym momencie, nie mogąc się powstrzymać, delikatnie parsknąłem śmiechem. Chociaż w sumie to nie wiadomo, czy z czegoś takiego się śmiać, czy raczej należałoby współczuć...
Zaraz po tym nieszczęsnym ślubie, który był o 15:30 (wcześniej się już chyba nie dało), kazałem się odwieźć do domu. Jakoś nie skusiło mnie huczne i, jakby to powiedzieć, bogate wesele 'w najlepszym **** hotelu w mieście'. Nie tak łatwo mnie kupić, hehe. Oczywiście mój tata poleciał pierwszy, moja mama również przez grzeczność poszła. A ja cieszę się, że zrezygnowałem, gdyż na Facebook'u pojawiły się niedawno zdjęcia z tego wesela, na których kilka znajomych, głównie z widzenia, osób ze szkoły chwali się, że właśnie jedzą w takim hotelu. Szkoda słów... Na pewno nie chciałbym się z nimi spotkać i to w dodatku w asyście całej mojej rodziny, gdyż za nimi nie przepadam, bo to zwykli pozerzy.
Gdy wróciłem do domu, zostałem sam. Było mi to bardzo na rękę. Spokojnie spisałem sobie wszystkie arkusze z bio i chem, którymi dysponuję i które muszę przerobić. Wyszło mi około 70 oryginalnych (z CKE i OKE) arkuszy, z chemii zaś około 60 takowych. W zupełności wystarczy, żeby dobrze przygotować się do matury.
Później zjadłem sobie wcale niezły obiadek, dałem obiadokolację psu i za jakiś czas poszedłem z nim na spacerek. Było bardzo przyjemnie, trafiłem akurat taką porę, że nikogo znajomego nie spotkałem i w ogóle ludzi było jakoś mniej niż zwykle, a właściwie prawie wcale ich nie było. Wiem, jestem totalnie aspołeczny, ale zależy do kogo. Po prostu w moim otoczeniu nie ma odpowiednich osób. Zupełnie inaczej w Warszawie, ale nie mogę się tam jeszcze przeprowadzić - niestety...
Wieczorkiem, korzystając z tego, iż byłem w domu sam, wziąłem sobie długą kąpiel. Dzięki niej poczułem się jeszcze lepiej.
A i zupełnie zapomniałbym napisać. Skoro wszyscy o tym mówią i na Facebook'u i na Twitterze, to ja też dorzucę swoje trzy grosze.

Przychodzę ze spaceru, odpalam laptopa, Facebook'a i nagle totalny szok i niedowierzanie. Donald Tusk został Przewodniczącym Rady Europejskiej!!! Totalna euforia. Przyznam się, że trzymałem za niego kciuki. Już nawet nie chodzi o samego Tuska, którego nawiasem mówiąc popieram, ale o to, że dzisiejsze wydarzenie potwierdziło silną pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Bardzo się z tego cieszę, bowiem jest to kamień milowy w naszej współczesnej historii. Naprawdę. Swoją drogą jestem ciekawy, kto zostanie nowym premierem. Może Ewa Kopacz? W sumie z obecnych kandydatów najbardziej mi ona odpowiada, z różnych względów, głównie osobistych.
Inna bardzo ciekawa sprawa to fakt, że partie typu PiS są trochę zdezorientowane i nie bardzo wiedzą, co się właściwie dzieje. Na ich profilach na Fb czy Twitterze zupełna cisza. Haha swoją drogą ciekawe, jaką teraz przyjmą linię. Do tej pory w każdej, dosłownie każdej, ich wypowiedzi padała krytyka Tuska. A teraz, hmmm... Bardzo interesujące, serio jestem ciekawy, co teraz wymyślą. Dobra, koniec tego politykowania.
Powstał prawie epos, mam nadzieję, że nie zanudziłem.
Życzę Wszystkim miłego wieczoru i cieszmy się, jest z czego.
R.
Po prostu piękna:
P.S.
Przepraszam za politykowanie, na ogół staram się być apolityczny, a przynajmniej takiego udawać, ale takie wydarzenie...

8/29/2014

Super!

Hurra! Jestem taki szczęśliwy! Sprawy, za którymi latałem od jakiegoś czasu, udało się wreszcie prawie do końca załatwić.
Pierwsza z nich to nauczanie indywidualne. Dziś rano dowiedziałem się, iż będę takowym objęty od września. Oznacza to w praktyce, że lekcje będę miał sam na sam z nauczycielem, więc to takie jakby korki. Minusem jest jedynie trochę mniejsza liczba godzin: z polskiego zamiast 4 godzin - 2 godziny w tygodniu, z niem odpowiednio 6-2, ang 2-1, bio 4-2, chemia 4-2, mat 6-2, HiS 2-1. Mam nadzieję, że uda się wywalczyć jeszcze po jednej godzinie z bio, chem i mat. Poza tym dzięki temu zamiast trzydziestu kilku godzin w tygodniu, w szkole będę musiał przebywać tylko coś koło 12. Więcej czasu na samodzielną naukę, co w klasie maturalnej ma ogromne znaczenie. Myślę, że taka duża samodzielność zaowocuje też później na studiach.
Inna sprawa to fakt, że dzięki temu będę miał najprawdopodobniej przedłużony czas na maturach: na ustnych o 15 minut, a na pisemnych o 30 (!). Bardzo się z tego wszystkiego cieszę, bo już od dłuższego czasu za tym chodziłem.
Szkoda, że wakacje się już kończą, przydałby się jeszcze z miesiąc, ale teraz przynajmniej nie boję się aż tak bardzo poniedziałku.
A tymczasem odpoczywam sobie i cieszę się swoim szczęściem. Życzę Wszystkim miłego dnia!
R.

8/28/2014

English vol. 2

Dziwna ta pogoda w ostatnich dniach. Poprawi się na pewno od weekendu, a już na 100% od 1 września, byle tylko jeszcze bardziej dowalić i tak biednym uczniom...
Ostatnie dni minęły dość intensywnie. Wczoraj załatwiałem sprawy z dokumentami do szkoły. Przejechałem dzięki temu kilkukrotnie całe miasto wzdłuż i wszerz (oczywiście autobusami). Ale jutro już się wszystko wyjaśni, oby poszło po mojej myśli.
Dzisiaj natomiast wizyta u lekarza, a później biegiem do mamy do pracy po potwierdzenie przelewu. Następnie poszedłem do tej szkoły językowej na test wstępny i rozmowę kwalifikacyjną. Naturalnie, jak zawsze chyba, po odebraniu potwierdzenia została mi równo godzina do testu. Za krótko, żeby wrócić do domu. Poszedłem więc najwolniej jak potrafiłem do szkoły angielskiego, a i tak zajęło mi to tylko 15 minut. Musiałem więc siedzieć i czekać 45 minut, no cóż, zawsze mam takie szczęście.
Sam test nie poszedł najgorzej. Spodziewałem się max A2, a wyszło B1, więc jest całkiem dobrze. Najgorzej poszło mi mówienie i gramatyka, którą de facto powtarzałem przez 2 ostatnie miesiące roku szkolnego. Najlepszy był moment podczas rozmowy, w którym zapomniałem, jak jest 'stresujący' i tak na pałę złożyłem 'stressful'. Okazało się, że dobrze...
Tak więc jestem prawie zadowolony. Prawie, bo okazało się, że moja grupa ma mieć zajęcia dwa dni w tygodniu od 19:10 do 20:40. Trochę mi to nie pasuje, bowiem średnio uśmiecha mi się latać po nocy po mieście, autobus, który jako-tako mi stamtąd pasuje, jeździ co 40 minut. W swoim mieście raczej nie lubię wychodzić samemu wieczorem na ulicę, bo można spotkać wiele 'nieciekawych' typów, nie to co np. w Warszawie. Nie wiem, będę to musiał jakoś zorganizować, ale na podwózkę nie mam co liczyć za bardzo. Żałuję, że nie mogłem zrobić tego prawka.
Uczyć się, nawet jakbym bardzo chciał, po prostu fizycznie nie miałem czasu. Czytam dalej "Ludzi bezdomnych'. Coraz bardziej podoba mi się ta książka.
Jutro na szczęście spokojny dzień w domku, wreszcie nie trzeba nigdzie wychodzić, idealnie. Może się wobec tego czegoś pouczę, hmm... zobaczymy...
R.
Śmiesznie dziwny teledysk:

*

Przepraszam, że nie będzie normalnego posta, ale trochę się ostatnio dzieje niedobrego i nie mam weny, żeby sklecić nawet te kilka zdań. Jednak niedługo powinno się już wszystko w miarę unormować, więc napiszę coś dłuższego :)
Pozdrawiam serdecznie
R.

8/25/2014

Społeczny R.

Przepraszam, że się wczoraj nie odzywałem, ale no cóż - trzeba też kiedyś się uspołeczniać.
Mianowicie, we wczorajsze popołudnie siedzę sobie nad tymi nieszczęsnymi ciągami i nagle telefon: 
- Siema, co robisz?
- Uczę się matmy.
- Serio, o ja pier... A musisz to robić?
- No w sumie nie muszę.
- To wpadaj do mnie, posiedzimy razem, bo strasznie się nudzę.
- No okej.
Było to może koło 16, zaś o 18 byłem już na drugim końcu miasta. W ogóle to długo już nigdzie nie wychodziłem, więc pomyślałem sobie, że dobrze mi to zrobi. A teraz mały paradoks: skoro planuję być lekarzem, to powinienem dbać o swoje zdrowie. Tymczasem mój Pan Doktor kazał mi odstawić jeden z trzech leków, które biorę, bo stwierdził, że to już za dużo dla wątroby, a ja wczoraj rozkosznie wypiłem sobie kilka piw. No, to na pewno wzmocniło tę nieszczęsną wątrobę. Jakbym mu dziś o tym powiedział, to chyba by mnie zabił. Ale nie czuję się jakoś źle, pomimo 4 godzin snu, więc raczej wszystko jest okej. Poza tym było całkiem spoko, nawet jak dla mnie, istoty całkowicie aspołecznej. Dawno się nie widzieliśmy z C., więc było sporo do opowiadania. Najpierw obejrzeliśmy masę zdjęć z wakacji C., później odmóżdżaliśmy się przy "Ekipie z Newcastle" (nie, na co dzień tego nie oglądam, bo nawet nie mam w pokoju MTV), a następnie oglądaliśmy MTV VMA. Utwierdziło mnie to tylko o słuszności decyzji o pójściu na kurs angielskiego, bowiem program nadawany był w całości w tymże języku, a ja jednak niewiele rozumiałem.
Natomiast dzisiaj dzień minął niestety mało produktywnie. O 9 30 wróciłem do domu, szybki prysznic, płatki z jogurtem na śniadanie i biegiem do lekarza. Po południu dokończyłem "Chłopów" i dalej robiłem te cudowne ciągi (BTW nie wiem, kiedy je skończę, strasznie wolno mi to idzie). Koło 16 odezwałem się wreszcie do K. z Warszawy, na co zbierałem się od dwóch dni. Wypadałoby w końcu się tam wybrać, odwiedzić jego i kilku innych znajomych, bo ostatnio widzieliśmy się ponad miesiąc temu, a z K. bardzo dobrze się nam rozmawia (głównie w nocy, po %%%). Strasznie dziwna sprawa, że w Warszawie mam więcej znajomych i przyjaciół, z którymi zawsze mogę się spotkać, niż w moim rodzinnym mieście, bo tutaj to może tylko ze 2-3 osoby, a też rzadko się widujemy, każdy ma w końcu swoje życie, więc czuję się trochę samotny.
Później tak koło 17 rowerek, ale tym razem samemu, więc mogłem szybciej i dłużej pojeździć. O dziwo nic mnie nie boli, nie mam zakwasów. Widocznie codzienna, nawet rekreacyjna jazda poprawia (odrobinę) kondycję. A teraz już nic mi się nie chce, jestem wykończony. Jestem w szoku, że obeszło się dziś bez kawy. Końcówka wakacji, trzeba odpocząć ile się jeszcze da.
Nawiasem mówiąc, ciekawe, czy mój ukochany wychowawca zadzwoni tak jak się umawialiśmy, czy też znowu to ja będę musiał się upominać o dokumenty, które miał przygotować, hmmm... Miał odezwać się wieczorem, jest wpół do 9, ale znając jego zwyczaje, to może równie dobrze przypomnieć sobie koło 22-23...
Życzę miłego wieczoru
R.
Bardzo ładna piosenka, dopiero wczoraj pierwszy raz słuchałem podczas VMA:

8/23/2014

Spokój

Dziś będzie krótko. Wstałem koło południa i gdzieś tak do 17 robiłem sobie dalej zadanka z ciągów. Mam ambitny plan, że skończę je do końca wakacji. Potem kontynuowałem "Chłopów". Wieczorem jak zwykle rowerek i spacer z psem. Słowem: spokojny dzień, z czego bardzo się cieszę, bo zawsze spokoju i takiej zwyczajnej stagnacji mi brakowało. Kurczę, jeszcze tylko tydzień i się znowu zacznie. Trzeba zbierać siły.
Już to gdzieś pisałem, ale przerwa od nauki bardzo dobrze mi zrobiła. Całkiem przyjemnie rozwiązywało mi się dziś te zadania, co w roku szkolnym było nie do pomyślenia. Nawet zrobiłem kilka znienawidzonych - na dowodzenie.
Jutro chcę skończyć wreszcie tych "Chłopów", a w przyszłym tygodniu przeczytać "Wesele", "Ludzi bezdomnych" i "Jądro ciemności". Właściwie to nie tyle chcę, co muszę, bo polonistka mnie zabije.
A na bio i chemię póki co nie mam ochoty niestety.
Miłego wieczoru!
R.
A tymczasem słucham sobie:

8/22/2014

Nowy początek

Ostatnia sytuacja spowodowała, że od dzisiaj blog ten nie będzie już blogiem publicznym, lecz prywatnym, tak jak to miało być pierwotnie. Nie będę w czymś takim w żaden sposób uczestniczył, bo poniekąd godzi to w moją godność. Inną sprawą jest fakt, iż po prostu nie mam ani siły, ani ochoty wysłuchiwać uwag od typowych no-life'ów, których całe życie toczy się w internecie, na przeróżnych forach, blogach etc. i którzy hejtują innych tylko po to, ażeby samemu się dowartościować.
No cóż, świadczy to tylko o nich. Konstruktywną krytykę ze strony przyjaciół i życzliwych osób bardzo sobie cenię, zaś takim czymś gardzę. Nie mam zamiaru stawać się obiektem ich działań, gdyż mam dużo poważniejsze sprawy na głowie, jak matura, DSD, przyjaciele itd. Może ktoś powiedziałby, że jestem słaby, bo uległem i poniekąd poddałem się. Zgadza się, ja też czasami bywam słaby psychicznie i mam do tego pełne prawo - jestem tylko człowiekiem, a nie jakimś super, mega blogerem. Dlatego też jeżeli ktoś będzie chciał to czytać, dostanie dostęp poprzez zalogowanie się na swoje konto Google, zaś jeśli takowi chętni się nie znajdą, to też fajnie - będzie to taki mój osobisty dziennik.
Jeżeli chodzi o wyjaśnienia to chyba na tyle. Dzisiejszy dzień minął bardzo spokojnie. Nie uczyłem się nic, bo w końcu mam ostatnie dni wakacji, a przez cały rok szkolny nie zapowiada się zbyt wiele wolnego. Wszyscy mi mówią, że biorę na siebie za dużo, ale ja po prostu chcę. I już.
Tak więc jaki jest plan działania na ten rok? Przedstawię go ramowo:

  1. Od IX do końca II - gruntowne powtórzenie materiału z całego liceum z matematyki, biologii, chemii, polskiego.
  2. Od X do końca IV - 1 raz w tygodniu korepetycje z matmy R, ale jeszcze zobaczę, czy będą rzeczywiście niezbędne.
  3. II/III - powtórzenie przekrojowe całości materiału z w/w przedmiotów.
  4. I-IV - arkusze, arkusze i po stokroć arkusze - wszystkie możliwe, byle pochodziły z CKE/OKE: majowe, czerwcowe, sierpniowe, styczniowe. Przede wszystkim dotyczy to bio, bowiem pytania podobno lubią się powtarzać, no może nie dadzą dwóch identycznych, ale już takie, które są inaczej sformułowane, zaś odpowiedź jest generalnie ta sama - i owszem. Jasne, będzie to tylko kilka pytań, reszta nowych, ale to zawsze parę punktów więcej (rada od doświadczonej egzaminatorki).
  5. V - godzina zero: MATURY, łącznie 10 egzaminów pisemnych i ustnych.
  6. Od IX do końca VI - 2 razy w tygodniu po 90 minut - angielski
    + jeżeli się uda, to w VI jakiś certyfikat z tegoż języka
  7. XII/I - egzamin DSD II
  8. Od VI do VIII - prawo jazdy, ale zastanowię się jeszcze, czy będę je robił, bo nie wiem, czy będzie sens.
Poza tym dziś wieczorem cudowny rowerek i spacer z psem. A teraz lecę czytać "Chłopów" Reymonta, bardzo ciekawa powieść.
R.
Nutka na dziś:

8/21/2014

*

Nieładny dziś dzień. Rano padał deszcz, a cały czas jest zimno. Byłem na rowerze i niestety strasznie zmarzłem. Potem tradycyjnie spacerek z pieskiem i teraz już luzik. Ze względu na pogodę, urządziłem sobie dzisiaj dzień z "Chłopami" Reymonta. Powieść bardzo mnie pochłonęła. Biologii nie mógłbym czytać, bowiem po 15 minutach usnąłbym. Z innych rzeczy robię sobie powolutku i dokładnie ciągi, mam ambitny plan, żeby przerobić je porządnie do końca wakacji, z granicami i wszystkim. Powinno się udać.
Kurczę, miałem taki fajny pomysł na posta, ale odechciało mi się go pisać i wyszło finalnie coś takiego, może innym razem się uda.
R.
Posłuchajcie:
P.S.
Do moich hejterów: nie ma dla was miejsca ani na moim blogu, ani w moim życiu, więc raz na zawsze żegnam!

8/20/2014

Krew

Właśnie wróciłem do domu. Padam. Najpierw rower, potem koszenie trawy, a na deser spacer z psem. I to wszystko w 3 godziny. Aktywności fizycznej mi dziś nie brakowało i dobrze.
Wielu ludzi nie lubi widoku krwi w skali makro (w tym ja). Natomiast ucząc się dzisiaj o układzie krążenia, w tym właśnie o krwi, przypomniały mi się rozmazy pacjentów spod mikroskopu optycznego w ZDL. Takie świeżutkie, a nie to co w szkole - kilku...-letnie. Dla mnie taki widok był po prostu niesamowity, byłem w szoku, kiedy zobaczyłem jasno czerwone, okrąglutkie, ciasno ułożone erytrocyty, a gdzieniegdzie pomiędzy nimi fioletowe limfocyty. Wyglądały bardzo podobnie do tych z podręczników do biologii, co mnie wręcz uderzyło. Polecam obejrzeć każdemu, jeżeli będzie miał okazję, przynajmniej zobaczy, że to, o czym czyta w podręczniku, naprawdę istnieje i wygląda bardzo znajomo. Żałuję, że nie miałem okazji obejrzeć krwi pod mikroskopem elektronowym, ale akurat nie mieli takowego. Pod LM wyglądało to mniej więcej tak, chociaż to zdjęcie nie oddaje widoku na żywo, bo jakość była dużo lepsza:

W ogóle podczas tamtej wizyty w zakładzie diagnostyki laboratoryjnej, miałem okazję obejrzeć po kolei wszystkie tkanki człowieka, z preparatów wykorzystywanych podczas egzaminu praktycznego z histologii (ok. 60 szkiełek). Bardzo fajna sprawa, niektóre preparaty były po prostu piękne.
Swoją drogą nawet nie miałem pojęcia, że do badań krwi, oczywiście tych bardziej specjalistycznych, jak bodajże hormony, jeśli dobrze pamiętam, używa się maszyn wielkości prawie samochodu terenowego! Byłem w szoku, wchodząc do jednego z pomieszczeń ZDL, w którym było takie urządzenie. Normalnie miałem wrażenie, że wchodzę do fabryki, a nie do labo. Aczkolwiek po prostu dobrze trafiłem, bo w większości laboratoriów analiz medycznych czegoś takiego nie ma, bowiem nie opłaca się kupować i utrzymywać wielu takich urządzeń.
Bardzo zainteresował mnie także temat dopuszczalnego zakresu pH krwi, w którym człowiek może żyć (chyba 7,35 - 7,44). Czy wiedzieliście, że lekarz diagnosta laboratoryjny jest w stanie stwierdzić śmierć człowieka tylko na podstawie takiego badania? Jeśli nie, to już wiecie. Zdarzają się bardzo trudne sytuacje, w których pomimo, że lekarze jeszcze walczą o życie pacjenta, diagności laboratoryjni wiedzą, że ten pacjent już nie żyje, bo ma tak przekroczone dopuszczalne wartości pH, w jedną bądź drugą stronę, że nie ma szans na uratowanie go. Pamiętam, że te słowa Pani Profesor bardzo mną wstrząsnęły.
Ciekawie wyglądał szpitalny bank krwi. To znaczy ciekawie... raczej inaczej, niż to sobie wyobrażałem. Zwyczajnie - jedna lodówka, podobna do tych do coli, pepsi etc., z tym że zamiast napojów wisiały woreczki z wiśniowoczerwoną krwią i żółtym osoczem.
Lodówka wyglądała mniej-więcej w ten sposób, tylko że była jedna, a i krwi było w niej sporo mniej, woreczki natomiast wisiały:

Po co piszę to wszystko? Żeby pokazać, iż to, czego uczymy się w szkole, a jest to niestety tylko sucha teoria, istnieje naprawdę i warto uczyć się o krwi, anatomii i innych tego typu sprawach nawet na prostym poziomie liceum, ale jednak. Bo potem na studiach zostanie to wreszcie rozwinięte i każdy zrozumie, po co kuł na pamięć informacje o elementach morfotycznych krwi. Naprawdę warto, więc uczcie się!
A jeśli chodzi o moją naukę, to z matmy zrobiłem trochę ciągów i tak jak pisałem powyżej zacząłem układ krążenia z bio, więc dzień minął nader produktywnie, z czego bardzo się cieszę  :)
R.
Słucham, jedna z moich ulubionych piosenek:
P.S.
Bardzo cieszy mnie szybko rosnąca liczba odwiedzających tego bloga. Dziękuję Wam, że chcecie czytać moje wpisy!
Foto:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/93/Blood_smear.jpg
http://www.fridgefreezersite.com/wp-content/uploads/Pixmac000057589929.jpg

8/19/2014

English

Miałem ambitne plany, że dziś wezmę się wreszcie za matematykę. Niestety, tylko na planach się skończyło, jutro pójdzie mi lepiej, bo wreszcie nie muszę nigdzie wychodzić z domu. Miałem robić ciągi. Jednak nie wyspałem się przez zmianę leków, a koło południa musiałem wyjść z domu, znowu do lekarza, a potem jeszcze kilka innych spraw. I tak zeszło do 17. Pogoda również nie nastraja do robienia czegoś produktywnego, zacząłem czytać "Chłopów", ale przerwałem, bo zasypiam po prostu. Pochmurno, zimno, pada deszcz brr... Nienawidzę takiej pogody.
Muszę się pochwalić, że wreszcie zapisałem się na kurs angielskiego, z tym że nie wiem wciąż, na jaki poziom, bo test wstępny i rozmowa z lektorem jeszcze przede mną. Boję się, żeby nie wyszło jakieś 'Elementary', bo z angielskiego jestem naprawdę słaby, choć w szkole, jako jedna z kilku osób w klasie, mam 6. Ot taki paradoks.
Szkoła bardzo mi się spodobała, utwierdziłem się w przekonaniu, iż jej renoma jest uzasadniona. Chociaż to może dlatego, że właścicielka jest znajomą mojej mamy i trochę inaczej mnie traktowała? Nie wiem, ale raczej nie. Cena kursu nie zachęca, chociaż za 4 godziny w tygodniu musiałbym zapłacić x razy więcej. Poza tym taka grupa, częste kartkówki, testy, prace domowe, odpowiedzi ustne dużo bardziej motywują do nauki niż prywatne lekcje. Trochę chodziłem na takowe i pamiętam, że nie robiłem nic związanego z angielskim poza tymi zajęciami. Próbowałem też innej szkoły językowej, ale niestety potwierdziło się, że nie warto chodzić do tych nowych, bez doświadczenia i przede wszystkim bez rekomendacji British Council. Ale z FCE chyba nici, przynajmniej w tym roku. Może za 3-4 lata zrobię od razu CAE? Czas pokaże...
Inną sprawą jest, że na nauce języków nie należy oszczędzać. Uświadomiła mnie o tym znajoma doktorantka, mówiąc, co brane jest pod uwagę podczas rekrutacji na studnia III stopnia tudzież podczas aplikowania na stanowiska naukowe na uczelniach wyższych. Wiadomo, liczą się publikacje naukowe, udział w konferencjach, ale znajomość języków obcych również jest bardzo ważna. Jeżeli ktoś mierzy wysoko, powinien zawczasu się tym zainteresować, bo na V czy VI roku może być zwyczajnie za późno (powiedział ten, który dopiero w wieku 18 lat bierze się poważnie za angielski). Dobrze jest również znaleźć sobie na uczelni życzliwą osobę wśród kadry naukowej, aby pomogła ona w dalszej karierze. Chociaż jeżeli czyjeś aspiracje kończą się na siedzeniu jako lekarz POZ albo w poradni, to oczywiście nie musi tego robić. Natomiast jeśli komuś zależy na tytułach, zaczynając od dr a kończąc na prof., to wszystko jest bardzo istotne.
Wiem, wybiegam bardzo daleko w przyszłość, ale wolę planować wszystko z dużym wyprzedzeniem, póki co ta metoda nigdy mnie nie zawiodła. Ale to dlatego, że wybieram sobie realne cele do osiągnięcia, znajdując jednocześnie odpowiednie środki do ich realizacji.
R.
A to tak żeby nie zasnąć w tę okropną pogodę:
P.S.
À propos angielskiego pozdrawiam serdecznie osobę, która albo ma tak ustawiony IP, albo rzeczywiście jest z USA, i regularnie odwiedza mojego bloga.

R.

8/18/2014

Kultura

Właśnie wróciłem od lekarza. W kolejce czekaliśmy ja i młoda kobieta z dzieckiem, ja byłem przed nią. Wiedziałem, że moja wizyta będzie chwilę trwać, więc nie chciałem, żeby owa kobieta z dzieckiem musiała długo czekać. Zaproponowałem więc, aby weszła przede mną. Na co ona, robiąc wielkie oczy ze zdumienia, odpowiedziała mi: "Wow, naprawdę? Dziękuję panu bardzo! Szkoda, że wszyscy ludzie nie są tacy mili, jeszcze nikt mi nigdy czegoś takiego nie zaproponował". Później pogadaliśmy sobie jeszcze chwilę o naszych perypetiach zdrowotnych, a na koniec życzyliśmy sobie wzajemnie zdrowia.
I kiedy ona poszła, zacząłem zastanawiać się, że faktycznie, ja też nigdy nie widziałem, żeby ktoś kogoś przepuścił w kolejce do lekarza. Dlaczego tak jest? Dlaczego my, Polacy, jesteśmy tacy? Zawistni, nieżyczliwi, egoistyczni? A czasem wystarczyłby zwykły uśmiech, dobre słowo, żeby poprawić humor i komuś, i sobie samemu... Chociaż niektórym osobom przyjemność sprawia chamstwo. Dziwne.
Niemniej jednak uważam, że do wszystkiego potrzebna jest elementarna kultura osobista. Brałem udział w innej scence, przed gabinetem innego lekarza, kiedy to w kolejce czekało może ze 20 osób, a tu przychodzi sobie babcia z wnuczką i twierdzi, że ona wchodzi do gabinetu bez kolejki, bo 'lekarz jej tak kazał', co okazało się oczywiście nieprawdą. Na co ja spokojnie odpowiedziałem, że niestety, nie przepuszczę jej w kolejce, bo to już nawet nie chodzi o mój stracony czas, ale właśnie o tę kulturę. Inaczej zareagowałbym, gdyby poprosiła, a nie stawiała mnie i innych pacjentów przed faktem dokonanym. Dlatego też gdy pacjent wyszedł, musiałem 'odsunąć' tą panią od drzwi, po czym wszedłem do gabinetu, a za mną wparowała ta baba. I tekst do lekarza: "Panie doktorze, proszę mnie przyjąć, ja muszę teraz wejść, moja wnuczka bardzo cierpi, jest bez śniadania, jechaliśmy tu 50 km...". A Pan Doktor, zaprzyjaźniony ze mną nawiasem mówiąc, odpowiedział: "Wie pani, mi to jest wszystko jedno, to od pana [mnie] zależy, czy się na to zgodzi". Minę miała nietęgą, ale już nikt nic nie powiedział i ona po prostu wyszła. Ja jednak czułem się niezbyt dobrze, dlatego zacząłem coś w stylu: "No bo przecież nie może być tak, że pacjent się wpycha na chama i ani proszę, ani dziękuję..." Nie zdążyłem dokończyć, a Pan Doktor do mnie: "Nawet mi nie mów, ja z tym chamstwem pacjentów mam do czynienia na co dzień. A co, nie powiedziała ci może, że jest honorowym dawcą krwi? Nie? To na pewno powie następnemu pacjentowi".
A jaka jest pointa? Ludzie, bądźmy mili dla siebie nawzajem, życzliwi, a wszystkim nam będzie się żyło lepiej, naprawdę! A do przyszłych medyków: wybierajcie sobie takie specjalizacje, w których użerania się z pacjentami jest jak najmniej, chociaż nigdy nie da się tego do końca uniknąć.
Co do matury, przyszło repetytorium Operonu do polskiego i trzecia część podręcznika Nowej Ery do biologii. Na szczęście sporo cieńsza, niż dwie poprzednie. Jestem miło zaskoczony załączonymi zadaniami maturalnymi 'Teraz matura 2015", spodziewałem się cieniutkiego zeszyciku A5, a tu przyszła gruba (330 stron) książka formatu A4! Natomiast jestem coraz bardziej przerażony maturą rozszerzoną z matematyki, trzecia część Pazdro do matematyki mnie przybiła. Może jednak pójdę na korki do jakiegoś dobrego egzaminatora, bo sam chyba nie dam rady...
Ale ogólnie mam dobry humor, bo jak na razie pewne sprawy związane ze szkołą idą dobrze, ale moment krytyczny wciąż przede mną, więc trochę się boję. No cóż, są pewne rzeczy, na które po prostu nie mamy większego wpływu.
R.
EDIT: Nie mogę przestać słuchać. Stare, ale nadal świetne :D

8/17/2014

Prośba

Bardzo proszę o podpisywanie i udostępnianie znajomym. Osiągnijmy sukces taki, jak ze Stop Vivisection i ubojem rytualnym!
NIE dla eksperymentów na zwierzętach!


Konie z Morskiego Oka


Każdy podpis jest ważny. Ja już dawno podpisałem. Bądźmy LUDŹMI...
R.
P.S.
Wstydzę się, że jestem człowiekiem. Co te Bogu ducha winne istoty nam zrobiły? Dlaczego muszą cierpieć, w imię czego? W imię dobra nas, ludzi? Jeżeli dla dobra ludzi, to eksperymentujmy na ludziach. Proste...

P.S. 2
Przepraszam za spam, ale uważam te inicjatywy za ważne i po prostu musiałem umieścić je na swoim blogu.

Źródła zdjęć:
http://againess.wikidot.com/local--files/eksperymenty-na-zwierzetach/monkey01.jpg
http://wobroniezwierzat.blog.onet.pl/wp-content/blogs.dir/1046214/files/blog_xo_4081796_6277663_tr_15.jpg
http://smutnetesty.blog.onet.pl/wp-content/blogs.dir/611506/files/blog_qi_3931333_5890914_tr_32.jpg
http://bi.gazeta.pl/im/15/a6/f9/z16360981Q,Upadek-konia-z-zaprzegu-na-drodze-do-Morskiego-Oka.jpg

8/16/2014

Bo oryginał jest zawsze więcej wart niż kopia

Dzisiaj będzie o współczesnym konformizmie. Dla niewtajemniczonych - oto, co rzecze na ten temat Wikipedia: "konformizm (pot. ulegający wpływom) – w psychologii społecznej to zmiana zachowania na skutek rzeczywistego, bądź wyobrażonego wpływu innych ludzi".
Robiąc to, co chyba najbardziej lubię, a mianowicie obserwując innych ludzi, głównie swoich rówieśników, mogę z całą stanowczością stwierdzić, iż jesteśmy pokoleniem totalnych konformistów. Naturalnie - nie wszyscy. Ta mniejszość za swój indywidualizm jest bezlitośnie tępiona przez społeczność - jawnie bądź nie, ale jednak. Nie rozumiem tej logiki, że 'inny' automatycznie znaczy 'gorszy', 'żałosny'. A dla mnie żałosny jest właśnie konformista, czyli ktoś, kto nie ma swojego zdania na dany temat. Albo ma je, ale i tak przyjmuje poglądy innych osób. Byle być 'fajnym'. O nie, ktoś taki nie jest 'fajny', no może dla tej konkretnej grupy, społeczności. Ale patrząc na to obiektywnie - powiedzmy sobie szczerze - ktoś taki jest po prostu ŻAŁOSNY.
Ale ktoś spyta, skąd u mnie nagle takie wzniosłe przemyślenia? Nie, nie są one nagłe. Przedstawiam tutaj owoc swoich długich rozmyślań na ten temat (oczywiście w telegraficznym skrócie, bo zastanawiam się nawet nad napisaniem rozprawy na ten temat), zaś głównym motywem napisania tej notki jest... studniówka. Tak, dobrze widzicie, studniówka, a konkretnie fakt, że praktycznie każdy maturzysta przychodzi na nią z osobą towarzyszącą. Okej, nie mam nic przeciwko temu, jeżeli np. chłopak przychodzi ze swoją dziewczyną, względnie z dobrą przyjaciółką (albo na odwrót). Nie rozumiem jednak sytuacji, w której taki chłopak przychodzi z pierwszą lepszą dziewczyną, nawet z 1. liceum, byle tylko przyjść z 'partnerką'. A dlaczego nie może przyjść zwyczajnie sam albo z kumplem? Co by mu się stało, gdyby tak zrobił? No właśnie to, o czym napisałem trochę wcześniej - zostałby, delikatnie mówiąc, zgnojony zarówno przez swoich 'kolegów', jak i przez nauczycieli. Po prostu się boi i dlatego zrobi wszystko, nawet zapłaci (!), byleby tylko przyjść 'z kimś'. Nie ważne z kim, byle 'z kimś', innymi słowy - z byle kim. Poza tym jeżeli się boi, to znaczy, że jest najpospolitszym tchórzem. A chyba nikt nie chciałby być w ten sposób nazwany.
Podsumowując: jeżeli idziesz na studniówkę z byle kim, byleby tylko iść 'z kimś', okazujesz tym samym swoją słabość. Niestety, prawda jest bolesna. Przemyśl to.
Dlatego też ja, jeśli nic się nie zmieni w sprawach sercowych w ciągu najbliższych 4 miesięcy, na przekór wszystkim, pójdę (o ile w ogóle pójdę) na studniówkę SAM. Tak, SAM. Skoro całe życie jestem indywidualistą, robię wszystko po swojemu, to dlaczego na tę jedną okazję miałbym coś zmieniać? Żeby okazać, że się boję, jestem tchórzem albo że jestem słaby?
To samo tyczy się korków. Nieważne, czy jestem w stanie nauczyć się czegoś samodzielnie. I tak pójdę na rzeczone korepetycje, bo wszyscy chodzą. Nie, moi drodzy Czytelnicy, nie wszyscy. I jakoś dostają się na lek (i nie mówię tu o sobie).
Bo wszyscy to, bo wszyscy tamto... a gdzie jestem ja sam, jednostka, w tej masie, która nazywa się 'wszyscy'? Nie ma mnie, bo niczym się nie wyróżniam - czyli nie istnieję.
Tak więc uważam, że bycie konformistą jest słabe. Konformizm jest akceptowalny do tego momentu, w którym owszem, zmieniamy się pod wpływem otoczenia, ale mimo to pozostajemy sobą. Natomiast patologia rodzi się wtedy, kiedy pod wpływem tego otoczenia udajemy kogoś, kim nie jesteśmy i/lub robimy coś wbrew swojej własnej, indywidualnej naturze.
Dlatego właśnie mogę dumnie napisać, że jestem i, miejmy nadzieję, zawsze już będę NONKONFORMISTĄ.
Przemyślcie to sobie, bo warto mieć własny pogląd na ten temat.
R.
P.S.
Jeżeli chodzi o maturę, to nie, nie uczę się. Jeszcze zdążę, mam na to całe 8 miesięcy. A repetytoria WSiPu odpoczywają razem ze mną i muszę powiedzieć, że coraz bardziej się sobie podobamy.

8/15/2014

Lody

Wyjątkowo ten piątek mi się nie podobał. Już skoro świt (koło 10) obudziły mnie hałasy z kuchni. Dalej niestety nie dało się spać, więc leniwie wstałem. Rannym zwyczajem wziąłem laptopa, włączyłem muzykę w słuchawkach, żeby zagłuszyć tym razem odgłosy suszarki z łazienki i... nie udało się. Fuck! Suszarkę cały czas było słychać! I tak dalej, i tak dalej, nie ma sensu tego dokładnie opisywać. Ale mam problemy...
Teraz na szczęście rodzice wraz z moją młodszą siostrą pojechali na jakiś koncert do innego miasta, więc cały wieczór mam luzik. Rekompensata za poranek hehe.
Dzień minął jednak produktywnie. Napisałem plany pracy pod maturę na ten rok szkolny z chemii i z biologii. Wszystko umieściłem w jednym miejscu: odsyłacze do teorii w podręcznikach oraz numery zadań do zrobienia. Musze je jeszcze tylko nieco dopracować i będzie okej. Póki co bardzo mi się podobają - proste, przejrzyste, rzeczowe, dokładne. Wyglądają mniej więcej w ten sposób:

Zobaczymy tylko, jak będzie z ich realizacją...
Ale teraz już luzik, nic nie będę robił. Słucham muzyki, spałaszowałem półmisek lodów, tak na poprawę humoru. Mmm... jest naprawdę spoko.

A zaraz lecę z pieskiem na spacer. Życzę wszystkim miłego wieczoru.
R.
P.S.
Specjalnie z myślą o Maturzystach 2015 stworzyłem dwie podstrony, jedna z listą książek, z których korzystam do matury, a druga z informacjami o maturze 2015 w internecie. Dostęp przez zakładki pod nagłówkiem. Mam nadzieję, że się przydadzą.

Z serii "Pomysły R." vol. 1

Mam pomysł. Niby prosty, ale może dzięki niemu lepiej przygotuję się do matury? Zobaczymy... Mianowicie chcę wstawiać tu regularnie krótkie notki, o tym co zrobiłem danego dnia. Po co? Ot tak, dla motywacji. Ciekawe jak mi to będzie wychodziło w praktyce, znając mój słomiany zapał do wszystkiego...
Doszły wreszcie repetytoria ze WSiPu do bio, chemii i matmy R. Pierwsze wrażenie jest bardzo okej, zobaczymy, jak będzie potem. Cenię sobie minimalizm, a te właśnie na takie wyglądają (nie, nie oceniam książki po okładce, choć ta też jest minimalistyczna - trochę je przejrzałem). Jest też do nich platforma internetowa, tylko pytanie, czy będzie mi się chciało z niej korzystać, hmmm... Mogłyby być w sumie troszkę tańsze, bo za trzy książki zapłaciłem coś koło 220 zł. No ale, matura swoje kosztuje. Zdaję sobie sprawę, że to i tak nic w porównaniu np. z ceną  kompletu Bochenka albo angielskiego Nettera. Jak dobrze, że CMUJ ma Skawinę, Konturka itd.

Muszę przyznać, że jednak 1,5 miesiąca bez szkoły, nauczycieli, stresu zrobiło swoje. Odzyskuję wiarę w siebie, mam coraz większą ochotę na naukę, robienie zadanek, oby tak dalej, przyda się.
Teraz czekam jeszcze na vademecum do polskiego z Operonu, podręcznik do matmy i do bio z jakimiś tam arkuszami maturalnymi. Zobaczymy, co przyślą, jestem bardzo ciekawy tej 3. części podręcznika, tzn. czy jest tak samo gruba jak dwie poprzednie. A tak poza tym, to już chyba wszystko inne mam. I tak najważniejsze jest to, przynajmniej z bio, żeby przerobić wszystkie arkusze z poprzednich lat, majowe, czerwcowe, sierpniowe, styczniowe itd., na szczęście wszystkie już zgromadzone w jednym folderze :)
Czy wspominałem już, co planuję zdawać na maturze? Chyba nie... Więc oczywiście polski pp + matma pp + niemiecki pp, a do tego mieszanka wybuchowa: bio R, chem R, matma R, niemiecki R i może jeszcze polski R. Z polskim zobaczymy, myślę, że mogę spróbować, ponieważ sorka i tak robi nam rozszerzone rozszerzenie, pomimo tego, że teoretycznie mamy podstawę (ale mi to w sumie nie przeszkadza; uważam, iż jakieś pojęcie o kulturze, historii trzeba posiadać, a nie mieć założone klapki na oczy i żyć tylko bio, chemią i matmą względnie fizyką - to JEST CHORE). Poza tym możliwe, że wystartuję w tym roku w OLiJP, jeżeli czas pozwoli.
W ogóle ten rok szykuje się najcięższy, jak do tej pory. Maturą się bardzo nie spinam, nie muszę mieć wyników >90%, gdyż wstęp na lek i tak mam (chociaż takowe są bardzo mile widziane). Niemniej jednak wypadałoby pozdawać te biologię, chemię itd. na przynajmniej 80%, żeby nie było później wstydu na studiach. Planuję też wziąć się wreszcie poważnie za mój angielski i zrobić w końcu chociaż FCE (wiem, trochę żałosne jak na ten wiek, ale chyba lepiej późno, niż wcale). W przyszłym tygodniu zapiszę się na kurs. Do tego w grudniu zdaję egzamin DSD II, czyli z niemieckiego na poziomie C1. Chociaż jeden język będę znał biegle :D Myślałem też o prawie jazdy, ale stwierdziłem, że przez najbliższe 7 lat nie będzie mi ono do niczego potrzebne, a oprócz tego i tak mam sporo zajęć. Więc odpuszczę je sobie, przynajmniej do następnych wakacji, jak już będzie więcej luzu. Czy o czymś zapomniałem? A tak, chciałbym wrócić do biegania, ale nie mogę się do tego zebrać, bo musiałbym kupić nowe buty i inne drobiazgi, jednak póki co mi się nie chce. Jak przyjdą mi do głowy nowe cudowne pomysły, jak tu sobie jeszcze dowalić, to się nimi z Wami podzielę, a tymczasem lecę poczytać.
R.
Aktualnie słucham:

8/14/2014

Nie oceniaj książki po okładce... Nigdy!

Leżę sobie z laptopem, przeglądam różne strony i zbiera mi się na filozofowanie. Może to ta późna godzina... Nie wiem. Zaczynam więc pisać tę notkę, najpierw chcę dać zdjęcie nieciekawej okładki jakiejś świetnej książki i udowodnić tym samym prawdziwość tezy z tematu. Jednak nie zrobię tego, gdyż po 1. popatrzyłem na te wszystkie książki w moim pokoju i jakoś żadna nie spełnia wyżej wymienionego kryterium beznadziejnej okładki (albo może świetnej okładki, za to żałosnej treści), a po 2. uznałem to za zdecydowanie zbyt banalne.
Tak więc zastanówmy się, czy ta teza odnosi się tylko do książek? A może także do ludzi? W powszechnej opinii zarówno do książek, jak i do ludzi. Ja zaś dostrzegam tu pewien uniwersalizm.
Okładką mogą być bowiem nasze relacje z innymi, nasz nastrój, stan naszego zdrowia etc. Zaś rzeczywista 'treść' tego wszystkiego to najczęściej zupełnie coś innego. Dlatego podzielę się z Wami, drodzy Czytelnicy, chyba najważniejszą rzeczą, jakiej nauczyłem się w minionym roku. Mianowicie: zanim ocenisz drugiego człowieka, obojętnie, czy mega pozytywnie, czy też odwrotnie, porozmawiaj z nim dłuższą chwilę. Ale nie z nim-jego maską, lecz z nim-jego wnętrzem. Niby proste, niby banalne, ale obserwując ludzi ze swojego otoczenia, często wydaje mi się, że niestety nie dla wszystkich. Więc, drodzy Czytelnicy, nie popełniajcie już nigdy tego błędu, który mnie samemu, jeszcze rok temu, zdarzyło się zrobić nie raz...
Było filozoficznie, a teraz coś o nauce. Otóż zostały mi w sumie nieco ponad 2 tygodnie wakacji, a materiału do ogarnięcia na wrzesień jest sporo. Z bio mniej-więcej połowa fizjologii człowieka, z chemii redoxy i właściwości pierwiastków, z matmy R ciągi i trygonometria, natomiast na polski wypadałoby przeczytać "Chłopów", "Wesele", "Jądro ciemności", dokończyć "Ludzi bezdomnych", których czytam 3. (słownie: trzeci) miesiąc oraz powtórzyć "Lalkę". Zapowiada się ciekawie. Oj, żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce.
R.
A w słuchawkach brzmi:
P.S.
Powyższe rozważania średnio się mają jednak do medycyny. Nie od dziś wiadomo, iż lekarz może dowiedzieć się o pacjencie bardzo wiele tylko na podstawie jego wyglądu. Najprostszy przykład: żółta skóra i zażółcone gałki oczne, czyli tzw. żółtaczka, spowodowana znacznym podwyższeniem stężenia bilirubiny we krwi, świadczyć może o poważnych problemach z wątrobą, np. o marskości wątroby. Między innymi dlatego piszę tylko o 'pewnym uniwersalizmie".

8/11/2014

Maturalne początki (albo raczej porządki)

Poniedziałek. Nienawidzę poniedziałków, ale tylko tych w trakcie roku szkolnego. Pisząc to zaczynam się zastanawiać nad samym słowem 'poniedziałek'. Im więcej razy je powtarzam, tym dziwniej brzmi... No ale, do rzeczy. Takie poniedziałki lubię. Słoneczko świeci, na dworze ciepło (albo może nawet i gorąco), nie pada. Jak dla mnie idealnie. Chociaż może dlatego, że akurat dziś nie muszę nigdzie wychodzić...
Zaczynam przygotowania do matury. I właśnie 'zaczynam' jest tu dobrym słowem, bo póki co udało mi się tylko odnaleźć trochę podręczników i zbiorów porozrzucanych po całym domu. Efekty poszukiwań przedstawia załączone zdjęcie. No i dzięki temu wiem wreszcie, czego mi brakuje. Tak więc zamówienia na te pozycje zostały złożone, ciekawe, co tam przyślą... A i jak przyjdą, to może zacznę się uczyć... Chociaż raczej nie, nie, na pewno nie.


Dodatkowo w te wakacje rozwiązałem trzy arkusze maturalne, a wyniki przedstawiają się następująco:
  • bio R - 67%
  • mat P - 88%
  • chem R - całe 22%
Wiem, z chemii wstyd. Poprawię się.  Biologia i matma P jak na tę chwilę mogą nawet być. Matmy R nie miałem odwagi ruszyć, no ale chyba i tak wiem, jaki miałbym wynik... Niemniej jednak na dziś wystarczy już tych przygotowań, są wakacje, jeszcze zdążę.
Tak sobie siedzę przy laptopie, piszę tego posta, wentylator daje chłodek, nie ma szkoły, z głośników płynie Coldplay. Ach, chwilo trwaj! Jeszcze tylko trzy tygodnie...
R.

8/10/2014

Początki są zawsze najtrudniejsze

Hej Wszystkim!

Podobno na lekarski najtrudniej jest się dostać. Coś w tym jest. Moi znajomi, naturalnie nie wszyscy, mówią, że pójdą na studia tam, gdzie się dostaną. Nie myślą jeszcze o tym, gdzie będą robić specjalizację, pracować etc. Wiem, ot takie rozważania naiwnego licealisty. Więc na wstępie napiszę – jeśli się komuś nie podoba, nie musi czytać. A naiwny raczej nie jestem. Mam kilku zaprzyjaźnionych lekarzy, a także studentów i świeżych absolwentów LEK-u (obecnych lekarzy stażystów, w trakcie specjalizacji i/lub doktorantów), więc wiem, jak to wszystko wygląda 'od kuchni'.

Idea tego bloga zrodziła się stąd, że przeglądałem blogi aktualnych studentów medycyny. Jednak, co oczywiste, przeważnie zaczynali pisać albo już w trakcie studiów, albo zaraz po maturze, przy czym każdy z nich bombardowany jest pytaniami o przygotowania do tejże matury. Ja natomiast chciałbym na bieżąco pokazywać innym, aktualnym i przyszłym, licealistom, jak sam walczę z maturą. Być może komuś się to przyda, kiedy będzie w podobnej sytuacji. Po maturze będę kontynuował pisanie, ale już jako student medycyny.

W tym roku zaś jestem uczniem klasy maturalnej w jednym z lepszych liceów w tym kraju. Rok temu na LEK dostało się od nas ponad 30 osób (!) To dużo. Bynajmniej nie piszę tego, żeby się pochwalić – po prostu pragnę pokazać, że jest spora presja zarówno ze strony rodziców, jak i nauczycieli.

Nie wiem, jak mi to będzie wychodziło, gdyż jest to mój pierwszy blog w życiu, ale będę się starał. Proszę, nie bijcie :) Jasne, przez najbliższy rok może być trochę nudno, no bo przecież nie będę pisał o studiowaniu medycyny, ale raczej o nauce do ‘nowej’ matury 2015. Tak więc postaram się zachować zdrową proporcję pomiędzy opowiadaniem o maturze a swoimi własnymi refleksjami na różne tematy. Obiecuję Wam: za rok będzie już dużo więcej właściwej medycyny. Proszę, bądźcie cierpliwi.

Życzę powodzenia wszystkim Maturzystom 2015, łączę się z Wami w bólu.

R.

P.S.

Pozwolę sobie jeszcze wyjaśnić, skąd ta pewność, że dostanę się na LEK. Otóż jestem laureatem pewnej olimpiady, a to daje mi wolny wstęp m.in. na lekarski na jednym z naszych uniwersytetów. To tak żeby nie było hejtów :)