Ostatni dzień wakacji. Smuteczek :( Przydałby się jeszcze z miesiąc, wtedy byłoby optymalnie, ale cóż. W Niemczech mają krótsze wakacje i jakoś, wcale nie najgorzej, żyją, ale to już inna sprawa.
Tak więc ostatni dzień wakacji minął słabo. Obudzili mnie o 13 30 i okazało się, że jestem zaproszony na 'rodzinny' obiad z racji tego, że nie było mnie wczoraj na tym nieszczęsnym weselu. Musiałem już pójść. Wszystko odbywało się w tym samym hotelu. Najpierw był obiad w formie szwedzkiego stołu, nawet niezły. Nie powiem, pojadłem sobie. Później podali jeszcze taki normalny obiad, w sensie kelnerzy przynosili, ale nie miałem już na niego miejsca, a był ponoć bardzo dobry. Walić to. No i było bardzo dużo różnych ciast i deserów, które uwielbiam i mogę je jeść, przepraszam za określenie, 'do porzygu' (prawie miałem taki moment). Od razu mówię, że nie jestem gruby czy coś, właściwie to mam prawie niedowagę. Resztę czasu spędziłem mniej więcej w ten sposób, siedząc sobie samemu wygodnie w fotelu w kącie na uboczu i sącząc piwko:
Później pojawili się moi kuzyni i oczywiście zaprosili mnie do wspólnego picia 'wódeczki'. Krzywo się na mnie patrzyli, jak powiedziałem, że nie lubię wódki (serio, jest obrzydliwa), a już jeszcze krzywiej, kiedy wyszliśmy na szluga, a ja oznajmiłem im po raz setny, że przecież nie palę. Koniec końców nie było nawet najgorzej, nie wypiłem dużo, może ze 3 piwka, bo po prostu nie mogę więcej, a nawet tyle nie powinienem przy swoich lekach, ale też chcę chociaż trochę 'żyć'.
Abstrahując już od tego wszystkiego, wakacje dobiegają końca, zostało ich dokładnie 5,5 godziny. Chciałem je zakończyć maratonem rowerowym, ale ze względu na to piwo chyba sobie odpuszczę. To znaczy w ogóle nie jestem pijany czy coś, co to są 3 piwa, jednak znając moje szczęście akurat spotkałbym kontrolę policji. Mojego dziadka już kiedyś złapali na rowerze jak było po paru browarach. Wszyscy byli po prostu w szoku, bo rzecz miała miejsce w malutkiej wsi. Pięknie podsumowuje to poniższy cytat:
Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny.
(Mt 25:13)
Znowu odbiegam od głównego tematu. Koniec wakacji, a więc trzeba spinać pośladki i brać się do roboty. Właśnie dlatego umieściłem dla Was, Drodzy Czytelnicy, oraz dla siebie bardzo motywujący gadżet na górze paska po prawej stronie. Również każdy post swoim tytułem zarówno Wam, jak i mnie, przypominać będzie, który mamy dzień przed maturą. Tak więc koniec leniuchowania i do roboty!
Moje plany na jutro są trochę inne, niż co roku. Na 10 pójdę do szkoły na rozpoczęcie, ale nie będę szedł ani na oficjalny apel, ani na spotkanie klasy z wychowawcą. Podczas apelu pogadam sobie na korytarzu z kolegą, bo nie widzieliśmy się z miesiąc, a później pójdę pochwalić się swoim nauczycielom, iż mam przyznane to nauczanie indywidualne. Nie mogę doczekać się ich reakcji, a w szczególności reakcji dyrektora (który bardzo mnie lubi tak w ogóle). Dalej pójdę kupić sobie notatniki i inne drobiazgi piśmiennicze, a następnie udam się po odbiór magicznego orzeczenia. Jeśli zdążę, to złożę je dyrektorowi jutro razem ze stertą innych wniosków i oświadczeń (religia, w-f, wdż i inne), a jeżeli nie, zrobię to we wtorek. Nie jest źle, mogło być znacznie gorzej.
Pozdrawiam Wszystkich i delektujcie się ostatnimi chwilami wolności.
R.
Jak byłem dwa tygodnie w Warszawie na początku lipca, ta piosenka cały czas wszędzie leciała. Chcę przenieść się myślami w tamtą chwilę, if you know, what i mean.
P.S.
Najbardziej rozbawiły mnie dziś słowa mojej babci, która oczywiście opowiadała wczoraj wszystkim, że mam już wstęp na medycynę. A większość mówiła, że 'no ale czekaj, przecież on może jeszcze nie zdać matury'. Parsknąłem takim śmiechem, że aż to nieładnie wyglądało. Nie to, że jestem jakoś mega pewny siebie i zarozumiały, ale myślę racjonalnie, bo po 1. moja szkoła ma od lat stuprocentową zdawalność matur i w dodatku bardzo wysokie wyniki, a po 2. z polskiego biorę udział w olimpiadzie, a to 'troszeczkę' wyższy poziom niż matura P czy nawet R, z matmy P arkusze rozwalam już teraz na prawie 90%, zarówno te w domu, jak i te próbne matury w szkole, zaś z niemieckiego robię w tym roku certyfikat na poziomie C1 (poziom matury P to B1). To tak żeby wyjaśnić skąd mój niekontrolowany atak śmiechu. <zarozumiały ja>