10/31/2014

[186] Zmęczenie #1

Hej,
przepraszam za niepisanie, ale tego jest po prostu tyle, że fizycznie nie ma kiedy. Codziennie myślę, żeby coś naskrobać, jednak rano szkoła, potem obiad, następnie godzina-dwie snu i do nocy nauka. Zacząłem używać stoperów do uszu. Na szczęście aż tak źle wygląda tylko początek tygodnia, pierwsze trzy, cztery dni, dalej jest trochę lepiej. Z bio jestem w połowie genetyki, z chemii mam zrobione już całe węglowodory i nawet napisałem z nich jeden sprawdzian. Z matmy zacząłem trzecią klasę i zrobiłem funkcję wykładniczą. Więc nie jest najgorzej. Tylko jestem bardzo przepracowany, dopada mnie już trochę 'zmęczenie materiałem'. I wszędzie się spóźniam.
Dlatego też, aby się od tego oderwać i nieco odstresować, w następny weekend wypad do Warszawy. Pojadę w piątek, kupiłem już nawet bilet. Cieszę się, że na chwilę zapomnę o tej gonitwie, spotkam się ze znajomymi. Najbardziej z tego, że pomieszkam u K. i będziemy mogli normalnie pogadać (przy piwie i whisky rzecz jasna), bo przez telefon to jednak ciężko trochę. Szkoda, że jest w domu tylko wieczorami i w nocy. Bardzo dużo pracuje, ale jest najlepszym dowodem na to, że ciężka praca się opłaca, dosłownie. Umówiłem się też już z moją dobrą przyjaciółką E. i ze znajomą lekarką stażystką. Ta ostatnia akurat wtedy wraca z Anglii. Chciałbym się jeszcze spotkać z 2-3 osobami, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. Powinno być nieźle.
Można powiedzieć, że dzisiaj miałem parę razy śmierć w oczach. Mianowicie jechaliśmy sobie we czwórkę, prowadził kumpel, który dopiero co zdał na prawo jazdy, nawet nie ma jeszcze papierów. I właśnie nie wiem jakim cudem zdał. Pomijam fakt, że szarpało niemiłosiernie. Ciekawsze były momenty, jak np. wyjeżdżaliśmy z podporządkowanej i prawie uderzył w nas z boku rozpędzony samochód, albo jak na rodzie wjechał na zły pas i prawie staranował nas tir. Ale ogólnie było spoko, chyba ja i tak najmniej się bałem, bardziej dziewczyny. Kurczę, wszyscy robią prawko, a ja dopiero po maturze. Wcześniej nie mogłem, bo leki, a teraz nie mogę bo raz, że leki, a dwa, że przecież nie ma kiedy.
A propos leków, dzisiaj w aptece farmaceutka nie była w stanie za nic odczytać, nazwy leku na recepcie, a ja też nie pamiętałem, bo chirurg wymyślił coś nowego. Jednak poszedłem do drugiej apteki i jakoś się udało, aczkolwiek leku akurat nie było, takie moje szczęście...
Chciałbym zacząć chodzić na siłownię, ale też nie ma kiedy. Cholera! Nie wiem, może K. mnie zmotywuje.
Tymczasem zbieram się powoli spać, jutro tylko historia, a potem do domu i się uczyć! W czwartek mam sprawdzian z trygonometrii (ble...!), w poniedziałek z biologii z tej połowy genetyki, dodatkowo wypracowanie z polskiego w szkole i z niemieckiego domowe. Powinienem jeszcze porobić zadania z chemii. Czy o czymś zapomniałem, hmmm....? A, tak, w środę po 11 listopada mam kolosa z bio z całego człowieka! Masakra, i jak tu nie zwariować...
R.
Dziwny film, ale nutka spoko.

10/18/2014

[199] !

Już piszę, piszę. Więc w skrócie to tak:
leci w miarę spokojnie, wczoraj na matmie robiliśmy dalej tę cudowną trygonometrię. Muszę w ten weekend przysiąść i wreszcie ogarnąć to porządnie. Później miałem bio, zrobiliśmy już w sumie 3 tematy z 3. części (idę jak burza, wiem). Następnie na niemieckim jakieś zadania słuchanie i czytanie + na wtorek mam napisać kolejne wielkie wypracowanie.
Dzisiaj natomiast miałem tylko historię. Kończyliśmy film "Powstanie i medycyna. Chcieliśmy żyć" - wspomnienia lekarzy i sanitariuszek z Powstania Warszawskiego. Bardzo serdecznie polecam, uważam, że dla przyszłych lekarzy jest to mega ciekawe. Dyskutowaliśmy też o "Mieście 44" i utwierdzam się w przekonaniu, że film mi się podobał (z wyjątkiem tych kilku efektów specjalnych, ale to nieistotne). Później złożyłem w końcu dokumenty do dostosowań na maturze, w sumie siedziałem w szkole gdzieś do 12 30. Następnie pobiegłem do kina na kolejny film. Piszę 'pobiegłem', bo seans zaczął się już o 12 20. Ale jak się okazało, były to tylko reklamy, które trwały gdzieś do 12 50, więc luzik.

Owym filmem był film "Bogowie". Być może będę trochę nieobiektywny, bo moja rodzina miała i ma sporo 'sercowych' problemów, ale w skali 0-10 oceniam ten film na 12. Nie, 15. Zaczynając od muzyki, przez obsadę (Kot, Englert, Opania etc.), scenografię, realizm, a na fabule kończąc, film jest kapitalny. Postać Profesora Religi wykreowana przez Tomasza Kota - znakomita. O ile seanse w kinach zazwyczaj mi się dłużą, to ten przeleciał w oka mgnieniu. Dodam, że na ten film, po raz pierwszy w życiu, poszedłem całkiem sam, bez żadnych kolegów, koleżanek itd., którzy by mnie rozpraszali. Znowu tym, co mnie najbardziej poruszyło była śmierć pacjentów. Zobaczyłem, jak wielką odporność psychiczną musi mieć lekarz. Niemniej jednak warunki, panujące w tamtych, wcale nie tak znowu odległych (10 lat przed moim przyjściem na świat) czasach; determinacja, siła i nieugiętość Profesora Religi zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Również Jego impulsywność i bezkompromisowość. Inną rzeczą, która bardzo mi się spodobała, było ukazanie postaci Profesora wielopłaszczyznowo. Nie został stworzony bohater-posąg, ale zwykły człowiek, który pali, pije i... łowi ryby. Wiem, piszę bardzo wzniośle, ale ja właśnie w ten sposób odbieram tego typu przekazy. I absolutnie nie utożsamiam się z innymi widzami, którzy gdy tylko było cokolwiek na pozór zabawnego, od razu się śmiali. Nie, na tym filmie nie ma momentów, w których powinno się śmiać. Może ktoś powie, że nie jestem do końca normalny, ale końcówka, a mianowicie przejście ze sceny do słynnego zdjęcia i do tego ta muzyka dosłownie mną wewnętrznie wstrząsnęły, nie przesadzam!

Podsumowując powyższe: film "Bogowie" bardzo mocno polecam, gdyż jest on, moim zdaniem, arcydziełem polskiej sztuki filmowej. I prawie na pewno w ten weekend wybiorę się na niego drugi raz!

R.
Foto:
http://static1.stopklatka.pl/library/2D/EB/bogowie-2.jpg/1.0/bogowie-2.jpg
http://film.org.pl/wp-content/uploads/2014/08/film.org.pl_20140401183628827.jpg

10/15/2014

[201]

Przepraszam, że nie piszę, ale ostatnio nie czuję się najlepiej. W szkole jakoś leci, dostałem 4 z granic ciągów, ale dzisiejszy sprawdzian z bio z rozrodczego musiałem przełożyć na poniedziałek. Pomimo kilku dni wolnego nie wyrobiłem się. Cóż, piątek i sobotę spędziłem właściwie bezproduktywnie, dopiero w niedzielę ruszyłem matmę, kontynuacja była w poniedziałek.
Jutro mam ową matmę, do której nie jestem w ogóle przygotowany, ale to nic. Później bio. Trochę pouczyłem się tych kwasów nukleinowych, powinno wystarczyć. No i jeszcze niemiecki, ale to też nic. Także jakoś leci, do przodu.
Rozmawiałem dziś z Sorką od bio i powiedziała, że cały materiał skończy ze mną do końca stycznia, ale od początku nowego roku mam już ostro powtarzać i trzaskać arkusze.
Robiąc dziś zakupy, kupiłem serek łososiowy. Dziwny smak, taki... łososiowy.
Późno już, lecę spać.
R.

10/08/2014

[208]

Trochę się nie odzywałem. Z bio z nerwowego dostałem 4+, myślałem, że będzie dużo gorzej. Teraz będę miał teoretycznie 4-dniowy weekend. Piszę teoretycznie, gdyż we wtorek 14 i tak muszę przyjść do szkoły na 2 ang i matmę, z tej ostatniej nawet mam sprawdzian z ciągów. Oby zaliczyć, naprawdę. Na angielski umówiłem się dosłownie 10 minut temu smsowo z Soreczką haha
Jestem wykończony fizycznie i psychicznie. Nie wysypiam się, nawet jak mogę pospać dłużej (6,5-7 h), śpię źle, tzn. albo się budzę w nocy/wcześnie rano, albo nie mogę zasnąć, albo jedno i drugie. Jestem głupi, bo stresuję się głupotami.
Przeziębienie już mi odpuściło, tylko jeszcze trzyma mnie katar. Otrivin cały czas w użyciu. Zrobiłem sobie ze dwa dni przerwy i teraz znowu 6-10 dni mogę sobie wciągać.
Cieszę się, bo polski i bio mam jednak całkiem na luzie. Nie wyrobiłem się z tym wszystkim na polski na poniedziałek, powiedziałem, że nie mam, bo się nie najlepiej czułem i spoko, nie ma sprawy. Z bio dzisiaj to samo.
Jutro na szczęście dopiero na 12 tylko na niemiecki. Potem szybko do domu i muszę trzaskać zadanka z trygonometrii, bo lecimy do przodu, a na piątek umówiłem się na 2 godziny matmy z rana i wypadałoby coś zrobić z tych przekształceń.
R.

10/05/2014

[211] Śmierć vol. 2

Otworzyłem Bloggera, ale nie bardzo mam wenę. Nie będę oryginalny. Jestem trochę zamyślony i przybity. Znowu rozmyślania o śmierci. Dziś zmarła przecież w wieku 35 lat(!!!) Ania Przybylska. Poraziło mnie, że śmierć jest dla wszystkich sprawiedliwa, nie patrzy na wiek, status społeczny, majątkowy etc. To jest straszne. Rak trzustki to masakra. Rozmawiałem kiedyś ze znajomą lekarką stażystką właśnie m.in. o tym. Mówiła, że rak trzustki to wyrok śmierci. Żyć z wyrokiem śmierci... Straszne to mało powiedziane. W takich chwilach doceniam, jak wiele mam i dziękuję za to Bogu. To wszystko jest (nie)stety tylko chwilowe, każdego dnia nasze życie może zmienić się o 180 stopni...
Przepraszam, nie mam siły psychicznej dalej pisać.
R.
'Everything that kills me makes me feel alive' - tak sobie myślę, że coś w tym jest.

10/03/2014

[213] Śmierć

Czwartek minął dosyć... luźno. O 9 50 miałem mieć matematykę, ale okazało się, że jest jakieś spotkanie z przedstawicielami BTU Cottbus, więc upiekło mi się tym razem w związku z niezrobionymi zadaniami. Dalej był sprawdzian z bio, który poszedł mi niestety słabo. Najśmieszniejsze jest to, że kazała mi robić wybrane przez nią zadania ze zbioru Omegi i Nowej Ery, a mi nie chciało się ich przejrzeć dzień wcześniej. Ale trudno. Dowiedziałem się za to, że babcia mojej biolożki walczyła w Powstaniu, była sanitariuszką. I tutaj pojawia się coś ciekawego, większość starszych ludzi, w tym rzeczona biolożka, nie lubi filmów o tematyce II wojny światowej. Rozumiem taką postawę, ale sam przyjąłem zupełnie inną, uważam, iż młodzi ludzie powinni jak najczęściej oglądać filmy, czytać książki etc. o takiej tematyce. Często przedstawiają one bowiem ludzi takich jak my - młodych, pełnych siły, uśmiechniętych, zakochanych... Jednak młodzież tamtego okresu była też inna od nas. Na pewno byli to ludzie bardziej kulturalni, ale też odpowiedzialni. A patrząc na swoich kolegów (i czasem na siebie) stwierdzam, że tego właśnie nam brakuje.
Dużo ludzi mówi, że 'Miasto 44' to słaby film. Być może pewne rzeczy, powiedziałbym - detale, mogłyby być zrobione lepiej. Niemniej jednak podejmowana problematyka, a nawet sama fabuła, nie są słabe. I tak należy na to spojrzeć. To nie jest film, który ma pokazać super ekstra efekty specjalne albo fajny romans. Nie, ma pokazać, jak to faktycznie wyglądało, że lała się krew, na ulicach podczas walk leżały porozrywane ludzkie ciała. Pokazać grozę i tragedię tamtych dni, desperację tych ludzi. Bardzo wymowna była np. scena w której Stefan włożył sobie pistolet do ust i 'chciał' strzelić. Chciał? No właśnie - nie chciał, ale był tak zdesperowany i zrozpaczony, że nie miał innego wyjścia. To jest tylko jeden przykład, takich scen był więcej.
Film nie jest łatwy i przyjemny. Zdziwiłem się, kiedy odmówiono nam wyjścia szkolnego. Ale teraz rozumiem argumenty nauczycieli, że młodzież nie jest w stanie w pełni zrozumieć tego filmu.
Niemniej jednak szanuję każdą opinię, nawet tę krytyczną, a tu po prostu wyrażam swoją.
Dzisiaj natomiast miałem tylko historię, ale zrobiliśmy sobie społeczeństwo, czyli nic. Podziwiam moją nauczycielkę - mama zmarła jej w czwartek wieczorem w zeszłym tygodniu, a ona już od środy normalnie w pracy. I nawet się trochę śmieje, aczkolwiek jest ubrana na czarno.
Nigdy nie myślałem, że tak będzie, ale jednak dzieje się - mam umierającego dziadka, już drugiego. Mniej więcej rok temu miał operację na nowotwór płuc, złośliwy. Radio- i chemioterapia też były. I nawet było już lepiej, prawie normalnie. To 'normalnie' chyba się jednak zemściło, bowiem dziadek (bardzo mądrze) pozwolił sobie na więcej, w tym na alkohol w dużej ilości. Lekarz powiedział: najprawdopodobniej alkohol wszedł w interakcję z chemią i rozwinął się zupełnie nowy nowotwór, nie-przerzut: zaawansowany rak przełyku, nieoperacyjny. Brzydko to brzmi, ale trochę ma to na własne życzenie: już 1,5 miesiąca temu czuł się znacznie gorzej i moja mama mówiła, żeby nie czekał na wizytę, tylko poszedł jak najszybciej do lekarza. Ale nie, po co, lepiej czekać. No i się doczekał, gdyż jeszcze miesiąc temu tego nowotworu, w opinii lekarza, praktycznie nie było i można go było wyleczyć. No cóż...
Nie może jeść, wszystko zwraca, wobec czego założą mu gastrostomię przezskórną (czyli rurkę przez skórę do żołądka). I tyle, będą coś może jeszcze robić, ale to już jest tylko leczenie paliatywne, poprawiające komfort ostatnich dni.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie mogę się normalnie pożegnać, bo rodzina wymyśliła, żeby nic dziadkowi nie mówić. Owszem, informacja, że umiera, nic mu nie pomoże, ale uważam, że każdy pacjent ma prawo do pełnej informacji o swoim stanie zdrowia i rokowaniach.
Wiem, że zabrzmi to trochę nieładnie, ale z tym dziadkiem nie jestem bardzo związany emocjonalnie, więc nie przeżywam tego wszystkiego. Z drugim byłem o wiele bardziej i pomimo, że minęło już 12 lat, wciąż nie mogę się z tym pogodzić, bardzo tęsknię. Pocieszam się, że nie tylko ja tak mam, przykładu nie muszę szukać daleko, chociażby R., z tym że jego dziadek zmarł dwa lata temu.
Podsumowując to wszystko: śmierć zawsze jest tragedią, raz mniejszą, raz większą, ale zawsze cholernie boli.
R.

10/02/2014

[215]

Rano biologia, zrobiliśmy układ rozrodczy męski i żeński, razem z oogenezą i spermatogenezą, także 1-2 lekcje i skończę człowieka. Później tylko pozaliczać, co trzeba i trzecia klaso - nadchodzę!
Potem koło 11 szybko poleciałem kupić sobie bilet miesięczny i zamówić kartę miejską. Myślałem, ze zejdzie z godzinę, a tu niespodzianka - tylko 10 minut. Do lekarza miałem na 12 45, więc o 11 30 nie opłacało się wracać do domu, dlatego pojechałem do niego i posiedziałem w poczekalni. Chciałem uczyć się biologii, ale nie mogłem się kompletnie skupić. Kiedy tak sobie siedziałem, zadzwoniła pani z sekretariatu ode mnie ze szkoły, żebym do niej przyszedł. Nie mogła mi przecież tego powiedzieć, jak byłem u niej o 9 30. Aczkolwiek muszę przyznać, że była bardzo miła jak na nią, aż mnie to zszokowało.
Kiedy wracałem do domu autobusem, dzwoni P. Najlepsze, że byłem w słuchawkach i nie chciało mi się wyjmować telefonu, żeby sprawdzić, kto dzwoni, więc była rozmowa, jak z debilem. Odbieram, głos w słuchawce: 
"No cześć R.!"
"A kto mówi?"
"No P...."
"Eeee..., jakie P.?"
"No P. P.... !"
"Aaa no cześć, co tam?"
Pyta, czy nie chcę iść z nimi jutro do kina. Z chęcią. Już od jakiegoś czasu zbieram się na to 'Miasto 44', miał być nawet dłuższy wypad piwo+kino+piwo+piwo..., ale i tutaj dupa. Każdy zajęty...
Po powrocie do domu pokręciłem się trochę, zjadłem obiad, zacząłem czytać biologię i po pierwszym temacie zasypiałem na siedząco. Zdrzemnąłem się więc 40 minut. Czytam drugi temat, ale widzę tekst widzę podwójnie. Zamykałem jedno oko, ale zaraz zasypiałem na fotelu. Dlatego znowu położyłem się do łóżka, tym razem na 1,5 godziny. Koniec końców przespałem całe popołudnie i moja nauka do sprawdzianu z nerwowego i zmysłów ograniczyła się do powtórzenia z map myśli. Zobaczymy, jaki będzie efekt samego powtórzenia. Uczyłem się już tego dosyć sporo z dwóch książek, robiąc te mapy, ale co z tego wyjdzie - zobaczymy jutro (a właściwie dzisiaj). Matmy za to w ogóle nie ruszyłem, chociaż miałem zrobić 40 zadań z trygonometrii. Po prostu nie było kiedy! Ale Doktor Rehabilitowany raczej głowy mi nie urwie.
Wieczorem odezwał się jeszcze jeden znajomy, powiedzmy S., z którym widziałem się ostatnio ze 3 miesiące temu. Ma ciekawe życie: w lipcu Berlin, w sierpniu Włochy, a we wrześniu Chiny. Pozazdrościć hehe. Mamy wyskoczyć na piwo w przyszłym tygodniu, posłucham sobie ciekawych historii, np. o tym jak przez przypadek wszedł z kolegą do agencji towarzyskiej w Szanghaju i nie mógł się stamtąd wydostać (nie żeby chciał skorzystać, po prostu przez przypadek).
Byliśmy z R. umówieni na jutro (na dzisiaj) na rower, ale naturalnie akurat wtedy będzie miał rysunek. Super, chociaż w sumie pogoda też nie zachęca. Mam już dosyć tego, że każdy zajęty, a umawiać trzeba się 1,5 tygodnia wcześniej i nie ma pewności, czy uda się spotkać. Strasznie irytujące!
Chyba trzeba już iść spać, chociaż mogę spać aż do 8 30.
R.