9/15/2014

[231] Poniedziałek

Dzisiejszy dzień był dość ciężki. Spałem niecałe 5 godzin, wstałem o 6, ale miałem raczej spowolnione obroty. Wyjechałem rowerem z domu za 5 siódma, a lekcja zaczynała się o 7 10. Jednak wniosek z tego jest taki, że jak się chce, to można. W szkole byłem w 10 minut, a zwykle zajmuje mi to 20. Nie obyło się bez nieprzyjemnych incydentów, bowiem wchodzę na przejście z rowerem na zielonym, a samochody dalej jadą. Kierowcę, który prawie mnie potrącił, zwyzywałem najgorzej, jak się dało i wysłałem go do wszystkich diabłów.
Na chemii zacząłem organiczną. Trochę opornie idą mi te zadania, ale początki są zawsze najtrudniejsze. Na okienku odpocząłem chwilę i powtórzyłem bio i polski. Na polskim na szczęście tylko oglądałem "Wesele", a jutro będę kontynuował.
Na biologii przez całą godzinę robiliśmy zadania maturalne z jakiegoś tajemniczego zbioru ćwiczeń z Omegi. Nauczycielka mnie pochwaliła i powiedziała, że bardzo ładnie nauczyłem się wydalniczego! Szok!!! Raczej rzadko zdarza się jej tak komukolwiek powiedzieć. Cieszę się, bo zaczęła uczyć mnie 'wstrzelania się w klucz'. Poza tym bardzo poleciła mi ten zbiór zadań z Nowej Ery 'Teraz matura'. Mówiła, że przeczytała sporo zadań i bardzo się jej podobają, typowo maturalne, a zna się na rzeczy. Ja zostawiam je sobie jednak na powtórki przed maturą w II semestrze.
Później miałem jeszcze niemiecki, ale to była raczej przegadana lekcja. Rozmawialiśmy m. in. o korkach, ale stwierdziła, że 'na cholerę' mi te korki, jak i tak mam indeks. 'Żeby tylko kasę wywalać?' Chyba rzeczywiście je sobie odpuszczę. Uwielbiam moją Soreczkę, nawet się z nią dzisiaj przejechałem kawałek samochodem.
Umówiłem się też na matematykę, Pan Doktor Hab. wydaje się być bardzo miły, chociaż ocen wyższych niż 2 raczej się nie spodziewam, ale przecież oceny w liceum nie świadczą absolutnie o niczym (powiedział ten ze średnią 5,14).
Siedziałem sobie w szkole do 4, trochę towarzysko, a trochę przez formalności (kolejne).
Kiedy wróciłem do domu, nie miałem na nic siły. Musiałem odsapnąć. Za naukę wziąłem się koło 19, ale porobiłem tylko trochę zadań z organicznej na jutro.
Jestem niepocieszony, że lato i ciepłe dni już się kończą. Uwielbiam bowiem pędzić na rowerze, do granic wytrzymałości swoich mięśni. Najbardziej lubię stan, kiedy nie myślę już ani o bólu nóg, ani o innych sprawach podczas jazdy. Wyłączam myślenie. Ten stan jest po prostu nieziemski. Wrzucam obie najwyższe przerzutki, jestem tylko ja, rower i pusta droga. Super! A uczucie, kiedy po zejściu z roweru nie można chodzić - bezcenne. Za to dzięki temu nogi robią się coraz ładniejsze.

Lecę spać, bo mi zaraz głowa odpadnie ze zmęczenia.
R.
Bardzo ładna piosenka, w sumie nawet prawdziwa:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uprzejmie informuję, że wszelkie formy dyskredytowania mnie i moich poglądów nie będą tolerowane, a komentarze tego typu - niezwłocznie usuwane.